Film przynosi sporą dawkę nadziei. – To było nasze podstawowe założenie. Ani słowa oskarżenia czy potępienia – mówi Maciej Bodasiński
Marcin Jakimowicz: Dlaczego rzuciliście się na tak trudny temat?
Maciej Bodasiński: – On sam do nas trafił. Zapukał do nas. W moim przypadku były to dwa bardzo konkretne doświadczenia: dotarłem do przeprowadzonych przez GUS statystyk z 1986 roku, w 30-lecie obowiązywania ustawy aborcyjnej, z których jasno wynikało, że w Polsce w tym czasie dokonano 36 milionów aborcji. Jest to szokująca liczba. Wynika z niej, że zabito niemal drugi naród… To oznacza, że syndrom poaborcyjny jest zjawiskiem, które dotyczy większości polskich rodzin, a jego owoce objawiają się w wielu domach. Drugie doświadczenie było bardzo osobiste. Przeprowadzaliśmy z Leszkiem wywiad z panią psycholog, która leczy syndrom poaborcyjny. W ciągu pół godziny przedstawiła bardzo precyzyjnie bardzo konkretne zjawisko. Do tego stopnia, że po tej rozmowie potrafiłem odnaleźć pewne osoby z rodziny czy otoczenia, które miały ten problem.
Bolało?
– To był raczej rodzaj szoku, zadziwienie, że można to tak precyzyjnie nazwać i opisać. Już następnego dnia po wywiadzie podszedłem do jednej bliskiej mi osoby i zadałem szalone pytanie, którego na co dzień się nie zadaje: czy była w twoim życiu aborcja? Zareagowała płaczem. Ja też się rozpłakałem. Okazało się, że trafiłem w sedno. Więcej: ja po tym wywiadzie mogłem nawet określić, kiedy ta aborcja miała miejsce.
W jaki sposób dotarliście do Lidii i Tomasza?
– Nie szukaliśmy ich. Zjawili się sami. To ciekawe z punktu widzenia śledzenia dróg Bożej Opatrzności. Dwa tygodnie po tym, jak podjęliśmy decyzję o robieniu filmu o syndromie, zadzwoniła znajoma psycholog i powiedziała, że zna małżeństwo, które ma podobny problem i chce o tym opowiedzieć. Nieprawdopodobna historia…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.