Każdego dnia po szkole biegną do świetlicy Przymierza Rodzin. Odrabiają lekcje, bawią się, oddają pasjom i odpoczywają. Ostatnio widziano ich w roli aniołów, pasterzy i królów...
Jak zgodnie podkreślają wszyscy wychowawcy, świetlica dla większości z nich jest miejscem formacji, wzrostu, ale także szkołą cierpliwości i miłości. Kto wie, może dlatego mówią o niej jak o swojej rodzinie.
Balsam i magiczne słowa
W świetlicy szczególne miejsce mają także rodzice, którzy zapraszani są na wszelkie uroczystości, wyjazdy i spotkania. – Chcąc pomóc dziecku, konieczny jest kontakt z jego rodziną, stąd rodzi się potrzeba wspólnego przeżywania świąt, pielgrzymek, wyjazdów do teatru czy zwykłych spotkań przy herbacie. Rodzice nie są bierni. Pomagają w prowadzeniu placówki. Robią drobne remonty, angażują się w generalne sprzątanie czy organizację uroczystości – podkreśla Elżbieta Muszyńska.
– A jak tu się nie angażować, gdy widzi się tyle serca, życzliwości i pomocy wobec naszych pociech? – wtrąca Ewa Widerka, mama byłej wychowanki. – Ciągle tam zaglądam, pomimo że moja córka już do świetlicy nie przychodzi. Związałam się z tym miejscem i z tymi ludźmi. Ciągnie mnie do tej atmosfery, przeżyć, rozmów. Przychodząc, zawsze wiem, za co się trzeba złapać. Pomagam w sprzątaniu, pokręcę się po kuchni, czasem coś ogarnę – wyjaśnia pani Ewa.
– Jesteśmy stowarzyszeniem katolickim, dlatego stawiamy na budowanie na Panu Bogu – wyjaśnia Elżbieta Muszyńska. – Tu ważne są wartości, zwykła życzliwość ludzka i wzajemne dostrzeganie swoich potrzeb. Dzieci świetnie to czują i rozumieją. Niejeden raz, gdy tonęłam w papierach, przygotowując jakieś ważne sprawozdanie, pukały do mojego pokoju i podawały mi kartkę z przepięknym rysunkiem, z laurką czy jakiś zapisanym zdaniem, mówiąc: „Ciociu, to dla ciebie”. Wtedy zmieniały ważność rzeczy. Natychmiast papiery przestawały być wartościowe. Wzruszające są też wspólne modlitwy, w których polecają swoich bliskich, chorych, a także proszą o szczęśliwy poród dla jakiejś wychowawczyni czy zdanie matury dla wolontariuszy. Ostatnio, podczas pogrzebu mojego taty, ich obecność i spojrzenia były dla mnie balsamem łagodzącym ból – wyznaje E. Muszyńska.
Słuchając opowieści wychowawców, sponsorów i rodziców, patrząc na roześmiane buzie dzieci, trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to miejsce wyjątkowe.
*** Tekst pochodzi z łowickiego GN
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |