O zabawie w „ganianego” z zakonnicami oraz współczesnych rycerzach, co przypominają o Bogu z Ryszardem Rynkowskim rozmawia Agata Puścikowska.
A właśnie: o Ryszardzie Rynkowskim nie przeczyta się na plotkarskich serwisach, tylko... na parafialnych stronach internetowych!
– Tak… ale zawsze post factum (śmiech). W życiu rodzinnym nie chcę świadków w postaci pism kolorowych, paparazzich. Wzięliśmy cichy ślub na Szczytniku, bo stamtąd... nic nie „wycieknie”. Nie wstydzę się swojej wiary, ślubu kościelnego, syna. Ale chcę to przeżyć po swojemu, bez fotoreporterów i ciekawskich dziennikarzy. Oni zresztą czasem mnie prowokują: piszą bzdury i czekają, żebym zaprzeczył, potwierdził albo się wreszcie spotkał. Latem przez parę tygodni mieliśmy wokół domu trzy ekipy fotoreporterskie! Czułem się troszkę jak James Bond, bo mnie śledzili. Koniecznie chcieli sfotografować brzuch żony. Najpierw mnie to denerwowało, bo jeździli za nami, gdy chcieliśmy zrobić zwykłe zakupy. Taka zabawa w gonionego. Potem machnąłem ręką. Kiedyś jednak jeden paparazzi przesadził: był finał Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej. Pojechałem do pobliskiego miasteczka, żeby kupić zapas piwa (szwagier ze Śląska). Wychodzę ze sklepu, podbiega zaczajony fotoreporter, robi zdjęcie i ubeckim językiem proponuje mi „wymianę”: jeżeli zgodzę się na sesję z żoną, on nie wydrukuje zdjęcia... Wtedy wyprowadził mnie z równowagi. Ale potem, gdy go spotykałem, to nawet było mi go żal. Żałosna postawa i sytuacja. Tu, gdzie mieszkam, wszyscy wiedzą, co robię, normalnie mnie traktują. Brodnica i okolica przyzwyczaiły się do mnie.
Jest Pan częstym gościem na festiwalach religijnych, parafialnych festynach. Nie boi się Pan łatki katolickiego oszołoma czy „mohera”?
– Nazywanie czy wręcz wyzywanie starszych osób od „moherów” jest ohydne. Moja mama nosi moherowy beret. Jest wierząca, ma 86 lat. Dlaczego robi się z takich ludzi dziwadła? To już nie jest nawet walka z Radiem Maryja. To zwykła podłość i brak szacunku dla matek i babć. To jakiś głupi skrót i… brak konsekwencji: młody dziennikarz gada o moherach, a potem bierze ślub kościelny i chodzi na Msze. Gdzie tu prawdziwe chrześcijaństwo? Kiedyś jedynie słusznie było oficjalnie „nie być” w Kościele, a nieoficjalnie „być”. Potem trzeba było „być”. A teraz część ludzi hołduje zasadzie: „można być”, ale... już na pewno nie z Kościołem. Ja się z wiarą nigdy nie obnosiłem, ale też nie wstydziłem się jej. Zawsze mówiłem, że jestem katolikiem. Raz, gdy byłem jeszcze w VOX, za głębokiej komuny, jednemu z kolegów kazali zakryć krzyżyk. Może byłoby czynem bohaterskim solidarnie się zbuntować? Może to było jakieś zaparcie się wiary? Z drugiej strony doskonale znałem tych ludzi: na nich nasz bunt nie zrobiłby wrażenia. Co najwyżej my zniknęlibyśmy z telewizji. A wracając do pytania: śpiewam również dla Kościoła, bo jestem jego częścią. Nigdy natomiast nie wykonuję „kościółkowego” repertuaru. Chociaż, w jednym z kościołów, na którego budowę pomagałem zbierać pieniądze, zostałem... księdzem.
Jak to?
– Trwała uroczystość wmurowania aktu erekcyjnego. Przyjechał biskup, miejscowi włodarze, sponsorzy. Byłem ubrany na czarno (czarny wyszczupla), usiadłem z tyłu. Proboszcz poprosił mnie do przodu. Młody, stremowany wikary pokazał mi palcem, gdzie mam się podpisać. Podpisałem, a potem okazało się, że trafiłem w rubrykę dla księży.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.