Na podwórku, tuż za furtką, stoi drewniana kapliczka Jezusa Chrystusa Strapionego. Kiedy pani Maria wraca do domu, zatrzymuje się przy niej, głaszcze Chrystusa po głowie i mówi: I widzisz, Panie Jezu, znów masz tyle powodów do zmartwienia.
Kiedy z inicjatywy stowarzyszenia Persona Humana w ramach Chrześcijańskiego Ośrodka Poradnictwa i Terapii powstawała grupa wsparcia po stracie, wydawało się, że na spotkania będą przychodziły głównie osoby, którym zmarł ktoś bliski. Jednak okazało się, że to nie śmierć rozdziela na zawsze ludzi, a brak miłości. – Na spotkania może przyjść każdy, kto czuje, że takiego wsparcia potrzebuje. A przychodzą osoby z bardzo różnymi problemami. Poczucie straty dziś rodzi się z różnych powodów. Bo jak możemy inaczej nazwać miłość, której się nie otrzymało, poronienie, odejście współmałżonka, utratę pracy i zdrowia, czy też więzi rodzinnych? – pyta Maria Sienkiewicz, odpowiedzialna za funkcjonowanie grupy wsparcia.
Dzieci bez grobów
– Długo nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo poronienia, których doświadczyłam, miały wpływ na moje życie i życie mojej rodziny. Dopiero po kilku latach przy okazji wykładu usłyszałam o skutkach poronienia w psychice kobiety. Wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam płakać. Wyszłam z wykładu – mówi Jolanta, która straciła dwójkę dzieci. Postanowiła pójść na spotkania grupy wsparcia. Po rozmowie uświadomiła sobie, że dopóki tych dzieci nie zobaczy jako świętych w niebie, to problem może się nigdy nie rozwiązać. Poradzono jej również, by nadała im imiona, jakby przywróciła do życia, mówiła o nich. – Wtedy powiedziałam swoim dzieciom, że mają jeszcze rodzeństwo. I od tamtej pory zawsze w dzień Wszystkich Świętych chodzimy na cmentarz i zapalamy dwa światełka na opuszczonych maleńkich grobach. Są to takie światełka pamięci – mówi Jolanta.
Zaczęła również modlić się do nich, prosząc o wstawiennictwo u Boga. Jak mówi, doświadcza bardzo często ich pomocy w trudnych sprawach, np. rodzinnych. – Ta osoba uświadomiła mi, że mam własnych orędowników w niebie, swoje dzieci – uśmiecha się. Po chwili dodaje: – Nie zawsze jest dobrze. Przychodzą momenty, kiedy myślę, że właśnie jedno z nich poszłoby do pierwszej klasy, drugie miałoby Pierwszą Komunię. Szczególnie jak patrzę na dzieci, które żyją – mam ich troje – zastanawiam się, jakie by były, do kogo byłyby podobne...
Został test ciążowy
Podobne poczucie straty po poronieniu odczuwa Barbara. Po zabiegu oczyszczenia macicy położono ją na sali razem z kobietami ciężarnymi. Podczas wybudzania się z narkozy pierwsze, co usłyszała, to był odgłos bijącego serca dziecka. – To było barbarzyństwo... Bo jak można położyć kobietę po poronieniu na sali, gdzie leżą kobiety oczekujące dziecka? Słyszalne tętno, rozmowy kobiet o tym, że właśnie ich dziecko poruszyło się, że brzuch skacze, bo ma właśnie czkawkę... – mówi drżącym głosem. – Myślałam, że serce mi pęknie. Po wyjściu ze szpitala poszłam do kościoła. Bardzo długo płakałam. Bo dla matki od momentu, kiedy wie, że pod jej sercem
jest dziecko, ono jest najważniejsze. I zawsze jest to strata dziecka. Nieważne, czy ono miało kilka tygodni, czy umarło zaraz po porodzie – stwierdza Barbara. Jak mówi, ból matki jest tym większy, że po dziecku praktycznie nie ma śladu. Po kimś, kto się urodził, po śmierci pozostaje przynajmniej grób. Można pójść, zapalić znicz. – Jest miejsce na ziemi, które świadczy o tym, że się było. Po stracie mojego dziecka nie ma nic. Nawet nie wiem, gdzie ono jest. Pozostało mi tylko zdjęcie z USG i test ciążowy.
Złamany sakrament
– Kiedy mąż powiedział mi, że odchodzi, byłam zupełnie zaskoczona. Niektórzy mówili mi, że coś się chyba z nim niedobrego dzieje, ale nie wierzyłam. Uważałam, że jest po prostu zmęczony, bo dłużej pracuje, jeździ na szkolenia. A fakt, że zaczął dbać o siebie, kupił sobie nowe ubrania, tłumaczyłam tym, że przecież dostał awans i lepiej zarabia – mówi Iwona. Wspomina czas, kiedy ponad trzynaście lat temu poznali się, razem studiowali, mieli wspólne zainteresowania. Jeszcze przed ślubem ustalili zasady wspólnego życia, które potwierdzili w kościele, przyrzekając sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Później urodziła im się Urszula. Tomasz
pracował coraz więcej. I mimo choroby dziecka coraz mniej czasu spędzał w domu. – Kiedy byliśmy na wakacjach, mąż powiedział mi, że musi podjąć ważną decyzję. Poznał kogoś, kto jest dla niego ważny. Okazało się, że kobieta, do której odszedł, jest z nim już w trzecim miesiącu ciąży. Po powrocie do domu wyprowadził się. Prosiłam go, by się zastanowił, żebyśmy może poszli do poradni, porozmawiali z jakimś księdzem. Niestety... – mówi Iwona.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |