Gorzej jak jednak sobie wybiorą niewierzącą osobę dla kasy. Mogą tacy rodzice spodziewać się potem prezentu zgodnego z tendencjami euroentuzjastów ulegającego modzie ateistów. A wręcz antykatolików nawet czasem. Dostanie takie dziecko coś z sexshopu albo czarna koszulkę tudzież łańcuch z czachą to pewno się będą cieszyć jak nie wiem co.
Ja jestem zdania, że dopóki Kościół pozwala na robienie z siebie kabaretu, tak długo takie sytuacje będą się powtarzały. Co mam na myśli? Dopuszczanie do komunii św. wszystkich dzieci w klasie, bo ,,co powiedzą ludzie jak moja Jessica nie pójdzie", mimo, że nie zna żadnej modlitwy, a w kościele była raz, bo akurat przechodziła obok, gdy zaczęła się burza. W moim roczniku do bierzmowania poszli wszyscy, którzy wyrazili chęć na początku, choć lekko licząc połowa nie spełniła wszystkich wymagań, a mniej więcej 10% nawet nie udawało że im zależy. Jeśli przyjęcie sakramentu będzie wymagało więcej zaangażowania niż podpisanie kartki ze spowiedzi (co można zrobić samemu), inaczej będzie odbierane przez ludzi. Może wtedy ludzie też będą do tego podchodzili poważniej, niż ,,a u nas ksiądz sobie wymyśla, że dzieci przed komunią mają zdawać jakieś modlitwy, iść na różaniec, roraty i co niedzielę na mszę, co on myśli, że ludzie nie pracują? Ja nie mam co robić tylko z dzieckiem po kościołach latać". Takie głosy też się pojawiają (sam znam wiele takich osób). Jedni narzekają, że muszą chodzić i chodzą (jakby ich kto zmuszał, a nie z poczucia potrzeby przyjęcia sakramentu), inni tylko narzekają. Potem się okazuje, że Brajanek czy Kewinek nic nie robił cały rok, ale stoi w pierwszym rzędzie, bo ,,jak to tak, ciocia z Niemiec przyjedzie na komunię, a ksiądz robi problemy i nie chce mi dziecka posłać". Według mnie, tak długo, jak Kościół będzie takie akcje tolerować i ,,pójdzie w ilość" , tak długo będzie traktowany tak, jak dziś.
Im więcej Kościół będzie wymagał, i my sami od siebie wymagać będziemy, tym więcej wiary w Kościele będzie, a mniej soli bez smaku. A taki Kościół żywy wiarą przyciągnie ludzi naprawdę szukających Boga.
A ja mam zupełnie inne spostrzeżenie. Przez lata angażowałam się w życie mojej parafii, byłam członkiem kliku wspólnot, chodziłam na pielgrzymki. Znajomych i przyjaciół miałam głównie stamtąd, tam poznałam męża. Jesteśmy wierzący, praktykujący. Kiedy nadszedł czas na chrzest syna, kilka osób właśnie ze wspólnoty odmówiło bycia chrzestnym, a nie mamy rodziny, której można powtórzyć tę rolę. Bardzo mnie to zdziwiło i skłoniło do myślenia na temat chrzestnych. Bo dla nas to jak znaleźć igłę w stogu siana.
Trudno się odnieść do konkretnej sytuacji, ale może warto pomyśleć że ci członkowie Kościoła odmawiali bo sami nie czuli się godni, według Katechizmu chrzestni nie tylko powinni być wierzący, oni biorą 'odpowiedzialność' za rozwój życia chrześcijańskiego dziecka, powinni być gotowi do pomocy zarówno dziecku jak i rodzicom na drodze życia chrześcijańskiego. Ich misja jest prawdziwą funkcją eklezjalną (officium) . Cała wspólnota eklezjalna ponosi częściowo odpowiedzialność za rozwój i zachowywanie łaski otrzymanej na chrzcie. Także nie ferowałbym wyroków potępiających, może ich wątpliwości wynikają z rozumienia powagi tej funkcji?
A ja się zastanawiam tak naprawdę po co potrzebny jest chrzestny ? Kiedyś wiadomo, że chrzestny wprowadzał osobę w świat wiary, a teraz kiedy są dzieci chrzczone to za wprowadzenie w świat wiary odpowiedzialni są rodzice, a nie chrześni. Chrzestny TAK NAPRAWDĘ jest traktowany przez obie strony w 99 % za św. Mikołaja. Ja nawet gdybym chciała to nie mogę się wtrącać w wychowanie dziecka, a widzę się z chrześniaczką np. 2 x rok, a z drugim chrześniakiem nawet 1 x. Może dziadkowie mają więcej do powiedzenia, jeśli pomagają w opiece nad dzieckiem - mają realny wpływ. Dlatego rozumiem, że ludzie też odmawiają bycia chrzestnymi. Ja też odmówiłam - bo po prostu nie stać mnie na kolejny prezent dla kolejnego dziecka nawet za 50 zł. A komunia - to jest już szaleństwo. Ja w tej chwili już odkładam pieniądze dla chrześniaka (który nie jest moją rodziną) i wcale nie mam na myśli drogich czy świeckich prezentów. Więc proszę zrozumieć też i rodziców. A może jednak warto zrezygnować z tej "funkcji" - reliktem pzeszłości
Jeśli przyjęcie sakramentu będzie wymagało więcej zaangażowania niż podpisanie kartki ze spowiedzi (co można zrobić samemu), inaczej będzie odbierane przez ludzi.
Może wtedy ludzie też będą do tego podchodzili poważniej, niż ,,a u nas ksiądz sobie wymyśla, że dzieci przed komunią mają zdawać jakieś modlitwy, iść na różaniec, roraty i co niedzielę na mszę, co on myśli, że ludzie nie pracują? Ja nie mam co robić tylko z dzieckiem po kościołach latać". Takie głosy też się pojawiają (sam znam wiele takich osób). Jedni narzekają, że muszą chodzić i chodzą (jakby ich kto zmuszał, a nie z poczucia potrzeby przyjęcia sakramentu), inni tylko narzekają. Potem się okazuje, że Brajanek czy Kewinek nic nie robił cały rok, ale stoi w pierwszym rzędzie, bo ,,jak to tak, ciocia z Niemiec przyjedzie na komunię, a ksiądz robi problemy i nie chce mi dziecka posłać". Według mnie, tak długo, jak Kościół będzie takie akcje tolerować i ,,pójdzie w ilość" , tak długo będzie traktowany tak, jak dziś.