– Usłyszałam w telewizji: „Sześćdziesięcioletnia staruszka została potrącona przez samochód”. Nie wierzyłam własny uszom. Sześćdziesięcioletnia staruszka! My mamy ponad siedemdziesiąt lat i wcale nie czujemy się staruszkami! Starzy to byliśmy, jak mieliśmy czterdziestkę! – śmieje się 76-letnia Władysława Malarz.
Dzieci urodziły im się spontanicznie albo – jak kto woli: ponieważ pozwolili się im wszystkim urodzić.
Nie trzeba być milionerem, żeby złapać wiatr w żagle. Wystarczy sklejka i odrobina determinacji, by mieć własną łajbę. Tym cenniejszą, że zrobioną własnoręcznie.
Wykształcenie to nie wszystko, nie o to chodzi, by mieć tylko "mgr" przed nazwiskiem. To nie ułatwi zdobycia pracy, potrzebni są fachowcy – alarmują opolscy naukowcy i przedsiębiorcy.
- To są nasze słoneczka - uśmiecha się Barbara Zelik. - My zaś dla nich jesteśmy albo rodzicami, albo babciami. Relacje między młodymi wolontariuszami a pacjentami często przybierają wręcz rodzinny charakter. Dzieli ich kilkadziesiąt lat, za to łączy bardzo wiele. Przede wszystkim przyjaźń.
Tu sukcesem niekoniecznie jest bezbłędne opanowanie tabliczki mnożenia czy płynne przeczytanie czytanki. Tutaj każdy najmniejszy krok naprzód witany jest z entuzjazmem. Niezmiennie od trzydziestu lat.
Projekt „Wodzirej”. Jest kimś, kto aktywizuje ludzi na imprezie, nie robiąc z nich pośmiewiska. Mówi, że prowadzi zabawę na poziomie, ale jednocześnie pełną szaleństwa.
– Jesteśmy tacy młodzi-starzy ludzie – mówią. – Chyba moglibyśmy się urodzić w jakiejś poprzedniej epoce. Warszawa ani życie w światku aktorskim nie przetrąciły nam kręgosłupów.