W ich przypadku metryka liczy się zupełnie inaczej. Według niej są dorośli, ale rzeczywistość każe prowadzić ich za rękę. Nierzadko umyć, nakarmić, ubrać.
Kiedy będzie piątek? – pyta Kinga panią Basię. – Za trzy dni – odpowiada nauczycielka. Idziemy długim korytarzem dawnego dworku, który od lat służy za Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla osób z upośledzeniem umysłowym w stopniu umiarkowanym i znacznym. – Kiedy będzie piątek? – pada znów pytanie. – Kinguniu, policz, przecież umiesz – zwraca się do dziewczynki nauczycielka. Zanim doszłyśmy do końca korytarza, Kinga zadała to samo pytanie jeszcze kilka razy.
Piątek to dzień, kiedy dziewczynka wraca do Domu Pomocy Społecznej w Matczynie, który uważa za swój rodzinny dom. Dzieci takich jak ona jest w szkole w Kęble kilkanaścioro. – To dzieci z ośrodków pomocy, domów dziecka, placówek wychowawczych. Dzieci osamotnione, których rodzice nie zdołali unieść ciężaru tak poważnej choroby. Jednak większość z naszych uczniów ma prawdziwy rodzinny dom, a w nich kochających mamę i tatę, którzy bez względu na wszystko darzą miłością swoje dzieci – mówi dyrektor ośrodka Barbara Kryk. Mija właśnie 30 lat działalności Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego im. św. Franciszka z Asyżu w Kęble koło Wąwolnicy.
Spojrzeć głębiej
Potrzeba miłości, która widzi lepiej i głębiej, nie zważa na nieustannie cieknącą ślinę, wybuchy agresji, niekończące się pytania, napady lęku, bezradność, na to, że dziecko nigdy nie dorośnie, ukryje się w ciele dorosłego człowieka. Choć mówi się o nich dzieci, to młodzież w wieku od 16 do 24 lat. – Niektórzy całe życie pozostaną na etapie przedszkolaka, inni może dojrzeją do zachowań dziecka ze szkoły podstawowej, jeszcze inni będą funkcjonować jako wieczne nastolatki, które całkiem nieźle sobie radzą. Każdy przypadek jest inny. Do nas dzieci trafiają po ukończeniu obowiązkowej nauki, kiedy nie ma już obowiązku edukacyjnego. Wielu rodziców chce, by ich dziecko, choć bardzo różniące się od rówieśników, miało możliwość przystosowania się do w miarę samodzielnego życia – mówi pani Barbara Wołoszyn- Lipnicka, nauczycielka i wychowawczyni z wieloletnim doświadczeniem pracy w ośrodku.
Moje dziecko to potrafi?!
Najczęściej dzieci z deficytami doświadczają nadopiekuńczości rodziców, którzy boją się pozwolić im na samodzielność. Nie wynika to ze złej woli, ale z obawy, by dziecko nie zrobiło sobie albo komuś krzywdy. – To często zamknięte koło. Na przykład rodzice karmią swoje dzieci, twierdząc, że same nie są w stanie się najeść, nie pozwalają na wykonywanie żadnych domowych obowiązków, jak choćby zmywanie naczyń, sprzątanie czy pomoc w kuchni. Kiedy dziecko trafia do nas, do szkoły, słyszymy, że trzeba je umyć, nakarmić, ubrać. Czasami rzeczywiście trzeba, ale w wielu przypadkach, kiedy pozwoli się im spróbować, okazuje się, że one to potrafią. Będąc w grupie, przyglądają się jeden drugiemu i naśladują się. Jeśli ktoś widzi, że kolega obok bierze łyżkę i próbuje jeść zupę, to robi to samo – mówią nauczyciele. Rodzice często są w szoku, gdy zabierają dziecko na weekend do domu i zauważają, że samo zjadło albo założyło skarpetki, albo zaczęło zmywać naczynia. Dla rodziców każde takie odkrycie to radość, jakby ich pociecha wygrała jakiś konkurs, albo zdobyła medal na olimpiadzie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.