- Ale czad! - wykrzykuje s. Michalina. Wygląda na to, że praca chłopaków z poprawczaka zrobiła na niej wrażenie.
Zanim wyjechali na wakacyjny urlop do swoich domów, musieli powalczyć o odpowiednią średnią z zachowania, z warsztatów i ze szkoły, bo dopiero jeśli wychowawcy i nauczyciele uznają, że chłopak czyni postępy w resocjalizacji, wychowanek może cieszyć się przepustką. Upragniony smak wolności niemalże odurza każdego nastolatka zamkniętego w poprawczaku. Chłopak poddany rygorowi regulaminu, kontrolowany przez sztab ludzi, pozbawiony wolności dusi się za kratami. Klatka staje się przeklętą pułapką, w której albo zmarnuje siły na szamotanie i obijanie się o pręty, albo zauważy okna.
Chłopaki – to naprawdę oni
– Nie wiedziałyśmy, jak to będzie – mówią elżbietanki, które we Wleniu nad Bobrem prowadzą oddział rehabilitacyjny. – Propozycja była bardzo kusząca, jednak świadomość tego, że młodzi są z zakładu poprawczego, nie była bez znaczenia. Ostatecznie jednak zaufałyśmy ich wychowawcom, a podczas wizyty samego dyrektora placówki uzgodniliśmy z nim szczegóły i otrzymałyśmy potwierdzenie, że wychowankowie nie będą sprawiać kłopotów – relacjonują. Rzeczywistość przeszła oczekiwania. – Kultura bycia, dyskrecja i zaangażowanie w pracę dostrzegali nawet nasi pacjenci – zapewnia s. Michalina. – Oni nie wiedzieli, skąd są nasi goście, i bez wątpienia nigdy by się nie domyślili. Przez dwa tygodnie lipca 10 wychowanków świdnickiego poprawczaka najpierw pracowało przy skuwaniu tynków i oczyszczaniu budynku, który jest przygotowywany do dalszego remontu, a następnie porządkowało ogród, należący do elżbietańskiego szpitala.
Wybór – całkiem oczywisty
– Oczekiwanie na przepustkę jest bardzo męczące – mówi Janek, jeden z wychowanków z ekipy remontowej. – Lekcje zakończyliśmy jak wszyscy inni, 29 czerwca, ale do domów mogliśmy pojechać dopiero dwa tygodnie później. Jeśli mieliśmy wybór: albo siedzieć w zakładzie, albo pojechać do sióstr, to nie było wahania – wiadomo, że lepiej jest wyrwać się na wolność – podkreśla. Dominik z kolei chwali warunki zakwaterowania, jakie zapewniły im elżbietanki. – Jesteśmy tu z rożnych grup na zakładzie, ale mimo to potrafi my się dogadać. Mieszkamy razem, siostry dobrze nas karmią i jest miło – mówi i prowadzi do sali, gdzie zostali zakwaterowani. – Chłopcy mieli mieszkać w pokojach, ale nalegaliśmy, żeby dać im jedną wspólną salę, ponieważ łatwiej jest wtedy nad nimi trzymać kontrolę – zaznacza Wojciech Frankowicz, dyrektor zakładowej szkoły (podstawówki i gimnazjum). We Wleniu oprócz dyrektora szkoły byli: Ryszard Wiśniowski, zakładowy psycholog, oraz Grzegorz Zając, dyrektor warsztatów, w których wychowankowie zdobywają kwalifikacje zawodowe. Tych trzech nie ma wątpliwości, że praca jest jednym z najlepszych sposobów resocjalizacji.
Cel – droga jest znana
Wszystko zaczęło się od choroby jednej z wychowawczyń zakładu poprawczego w Sadowicach. Kiedy przyjechała na rehabilitację do elżbietanek, ujęta ich życzliwością i serdecznością rozglądała się, jakby tu pomoc siostrom w rozwijaniu ich placówki. Gdy zapytała o przeznaczenie budynku, w którym kiedyś mieściły się biura ośrodka kolejowego, usłyszała, że nie jest jeszcze pewne, co tam będzie, ale na razie to i tak nie ma większego znaczenia, bo brakuje funduszy na remont domu. Wdzięczna pacjentka wzięła sobie do serca odpowiedź sióstr i postanowiła zaradzić ich zmartwieniu. Wymyśliła, co powinna zrobić, ale z pomocą nie mogli jej przyjść wychowankowie z Sadowic, natomiast ci ze Świdnicy – byli idealni. W kilka tygodni wszystko było dograne.
– Od kilku lat szukamy chłopakom wakacyjnej pracy – wyjaśnia Wojciech Frankowicz. – Bardzo dobrze układa nam się współpraca ze świdnickim hufcem ZHP. Jeździmy do Niesulic na rozbijanie i zwijanie obozu, a gdy trzeba, wykonujemy prace na terenie obozu. Dlatego wiemy, że tego rodzaju wyjazdy dobrze wpływają na naszych wychowanków – zapewnia, a jego słowom przytakuje Ryszard Wiśniowski.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |