Ponieważ jest ich tylko piętnaścioro, powinni zginąć w tłumie ponad czterystu innych. Jednak to niemożliwe.
Kiedy harcmistrzyni Zuzanna Nawrot zakładała kolejną drużynę w Hufcu Świdnica, wiedziała, że jej nowi druhowie nie mogą liczyć na taryfę ulgową. Przecież w tym wszystkim nie chodziło o formalny gest, o teatrzyk pt. „Skauting”. Od samego początku chciała formować nowych podopiecznych według reguł sprawdzonych na tysiącach ich poprzedników. To nic, że teraz druhowie i druhny mieli od nastu do kilkudziesięciu lat życia; to nic, że ich codzienność obfitowała w dramatyczne zwroty albo – wprost przeciwnie – w stagnację i bierność, jednakże równie dramatyczne; to nic, że ich kończyny i języki nierzadko krępował paraliż i deformacja; to nic. Chcieli zmierzyć się z prawem harcerskim, chcieli zasmakować w przygodzie – to wystarczało.
Zespół Vesta – naprawdę?
Małgosia ma 29 lat. – Nie wie, że jest niepełnosprawna, to chyba nawet dobrze – zauważa jej mama, Halina. Dziewczyna uśmiecha się szeroko, patrzy łagodnymi oczami i wydaje się, że widzi więcej niż zdrowi. – Żyje w swoim świecie, który jest tak prosty, że czasami aż się gubimy w tym, co dla niej jest oczywiste – dodaje. – Zaskakujące, jak komplikujemy sobie życie tylko dlatego, że bardzo nam zależy, by nad wszystkim panować. Córka nie dość, że urodziła się z dziecięcym porażeniem mózgowym, to jeszcze cierpi z powodu zespołu Vesta. Objawia się on napadami padaczkowymi, które choć nie przebiegają w klasycznej formie, to przynoszą świadomość bólu oraz degradacji i tak zniszczonego mózgu. – Jednak tutaj, w lesie, jest inaczej niż w mieście, niż nad morzem. Sprawdziłyśmy – mówi Halina. – Przez cały obóz Małgosia nie miała ani jednego ataku. Szum drzew, siąpiący deszcz, widok jeziora i nieustanne towarzystwo ludzi, których kocha i którzy otaczają ją życzliwością, to najlepszy turnus rehabilitacyjny, jaki poznałyśmy – zapewnia.
Pod przykrywką pozorów
I rzeczywiście, kiedy widzi się Małgosię uczepioną ręki druhny Zuzi podczas rejsu trójmasztową łódką, jak piszczy z radości, podczas gdy woda obryzguje jej twarz albo gdy z czułością pieści obozowe konie – staje się nieuchronnie wobec oczywistości: szczęście jest możliwe. I to wcale nie dlatego, że jest się bogatym, utalentowanym, zdrowym czy pięknym, ale dlatego, że pomimo swego ubóstwa, przeciętności, upośledzenia czy zwyczajności żyje się pełnią życia. Ilu to dostrzega? W 43. Świdnickiej Drużynie Harcerskiej Nieprzetartego Szlaku „Świetliki” geniuszy i entuzjastów życia nie brakuje. Upośledzenie zmysłów, czy intelektualne, czy fizyczne, zazwyczaj nie zabiera człowiekowi zdolności do radości. Więcej! Czasami uwalnia ją w sposób, na jaki nie pozwoli sobie przeciętny Kowalski, skrępowany konwenansami. Nawet najciemniejszy autyzm przez to, że jest tak hermetyczny, nie daje pewności, że w wewnętrznym świecie człowiek nie przeżywa spełnienia, które jest tak zaborczo atrakcyjne, że za nic ma się szczęście dostępne większości.
Procesja zadowolonych
Ubrany w białą komżę dumnie stoi przy ołtarzu, do którego ciągną w promienistej procesji harcerze z całego obozowego lasu. Jest niedziela, dlatego wbici w swoje mundurki stają wobec Tajemnicy. Uroczyści i wdzięczni. Szczególnie tutaj, w lesie nie wolno zapomnieć o tym, że świat jest darem Boga. Ten świat, z którego skautowe dzieci i młodzież tak skutecznie nauczyli się korzystać. Ksiądz ukryty pod drewnianym baldachimem rozpoczyna najświętsze misterium wiary. Zwykły znak krzyża, przeżegnanie swego ciała, uczynione wobec ludzi i całego Kosmosu, zdaje się żłobić w człowieku kanał, którym już wkrótce popłynie życiodajny strumień. „Pan z wami” szybko uświadamia, że sacrum to nie ściany i sztuka, ale Obecność, Boga, który wszędzie jest u siebie, a Dobra Nowina głoszona tym razem naprawdę i dosłownie wszelkiemu stworzeniu (roślinom, zwierzętom i żywiołom) rozchodzi się echem po niezwykłej, sosnowej katedrze.
Dzwonki – w katedrze świata
Nad wszystkim czuwa Michał. Znany doskonale wszystkim parafianom ze świdnickiego św. Józefa, czeka z niecierpliwością, kiedy będzie mógł zadzwonić ślicznymi dzwonkami. Czeka, kiedy Bóg stanie się jedzeniem i zaprosi do uczty. „Bierzcie i jedzcie… – kapłan powoli cedzi słowa konsekracji. Teraz! Powietrze przeszywa jazgot dzwonków. „Bierzcie i pijcie… – kolejne pochylenie nad ołtarzem. Teraz! I znowu kanonada dźwięków dociera nie tylko do tych stojących w leśnej katedrze, ale o wiele dalej. Michał patrzy ukradkiem na reakcję kolegów i koleżanek. Uwaga! Czy rozumiesz, co się dzieje? – jakby docieka. Uwaga! Otwórz swoje serce! – niemalże żąda. Uwaga! Słowo stało się ciałem – obwieszcza. Co ty na to? – prowokuje. Gdy sam przyjmuje Ciało Pana, uśmiecha się promiennie. – Jezus jest tu! – szepcze, dotykając swego serca, a potem czoła i swoich rąk. Chce powiedzieć to samo, co św. Paweł: „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus”. Zaraz potem można się o tym przekonać. Jego silne ramiona wspierają utykającą koleżankę, a łagodne spojrzenie dodaje siły smutnym. Dobry duch obozu, wrażliwość i duma z tego, co innym wydaje się nieistotne, bo zbyt fundamentalne, zbyt oczywiste, ma twarz Michała.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |