Alojzy poznał język polski, Piotr przełamywał strach, a Daniel dowiedział się, jak patrzeć na życie.
Śmiechy, śpiew kolęd, stare fotografie. – Jak się nazywał nasz ksiądz opiekun? A ty żeś, synek, służył na moim ślubie! – wspomnienia płyną wartkim strumieniem. Okazją do nich jest spotkanie dawnych ministrantów parafii św. Barbary w Chorzowie. – Kilka lat temu ta formuła sprawdziła się w przypadku oazowiczów, więc pomyśleliśmy o ministrantach – zdradza Edward Kawka, jeden z organizatorów.
Jednym z najstarszych ministrantów był Alojzy Dylka. Swoją służbę w parafii rozpoczął w 1943 roku. – Żeby zostać ministrantem, trzeba wtedy było przejść przez okres przygotowawczy i zdać egzamin z łaciny – wspomina. – Najtrudniejszy był czas zaraz po wyzwoleniu. Większość z nas mówiła tylko po śląsku i niemiecku. Dzięki księżom uczyliśmy się języka polskiego w miarę poprawnie. Nasz opiekun ks. prał. Konrad Lubos dawał nam lekcje. Najlepszych ministrantów nagradzał owocami i cukierkami. To była frajda, bo niczego wtedy w sklepach nie było.
Kilkudziesięciu zgromadzonych mężczyzn mogłoby wiele mówić o tym, co dała im służba przy ołtarzu. – Ministrantem byłem 12 lat, do 1978 roku – mówi Piotr Fabian. Przyznaje, że nie był to łatwy czas. – Wtedy chodziły kondukty pogrzebowe, milicja patrzyła na nie nieprzychylnym okiem. Ale śmiało niosłem krzyż. Chociaż zdarzało się, że milicja zatrzymała nas, żeby przepuścić samochody.
Najmłodsi uczestnicy spotkania przyznali, że dziś służba ołtarza nie musi się mierzyć z takimi wyzwaniami. Są jednak inne, może trudniejsze do pokonania przeszkody, np. opinia kolegów. – Bycie ministrantem sprawia, że mamy inne niż koledzy z podwórka spojrzenie na wiele spraw, nasze charaktery są inaczej ukształtowane – przyznaje Daniel Dziacko. – Te lata zostają w człowieku – mówi Edward Kawka. – Wielu z nas do dziś zwraca uwagę, jak lektorzy czy kantorzy wykonują swoje obowiązki podczas Mszy św. Z rozrzewnieniem wspominamy, jak nasz opiekun ks. Henryk Pyka organizował nam lekcje dykcji z zawodową aktorką.
Spotkanie było również okazją do dyskusji o zmieniających się strojach ministrantów. Jerzy Watoła przyniósł zdjęcie, na którym z kolegą stoją w ministranckich biretach. – Teraz nawet się o tym nie pamięta. Ba, często nawet z doborem kolorystyki ministranci są na bakier – narzeka ktoś, oglądając fotografię. Jerzy do Mszy św. służył od 1959 roku. – Czynnym ministrantem byłem przez 7 lat. Później służyłem rzadziej. To trwało aż do 1973 roku – mówi. – Żałuję, że nikt z moich kolegów nie wybrał się na spotkanie. Mielibyśmy co wspominać – uważa.
– To pierwszy raz, jeszcze się rozkręcimy – uspokaja proboszcz ks. Zygmunt Błaszczok. – Mam nadzieję, że spotkanie stanie się również impulsem dla kilku z panów, by na nowo wrócić do służby, np. w święta jako lektorzy słowa Bożego. To mogłoby być mobilizujące dla młodszych kolegów – uśmiecha się kapłan. – Czy jest kryzys wśród ministrantów? Może trochę. Kiedy ci panowie byli młodzi, nie było aż tylu propozycji zajęć pozaszkolnych. Teraz oferta jest szeroka, czasem postrzegana jako ciekawsza...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |