Jak uczyć nie tylko materiału szkolnego, ale także bycia szczęśliwym, z Robertem Mazelanikiem rozmawia Marta Sudnik-Paluch.
Marta Sudnik-Paluch: Ma pan dzieci?
Robert Mazelanik: Swoich nie. Tutaj mam 12 „synów”. (śmiech)
To zaskakujące, bo posiadanie dzieci jest oczywistą motywacją do poszukiwań i tworzenia samodzielnie szkoły. Skąd w takim razie u Pana taka potrzeba?
– Zajmuję się zawodowo edukacją od dziesięciu lat. Wcześniej zajmowałem się własnością intelektualną jako prawnik. Wtedy spotkałem grupę rodziców, którzy marzyli o szkole podobnej do domu, w której mogliby zapewnić dziecku podobne warunki jak w rodzinie. Dzisiaj zwykłe szkoły raczej chcą się skupić na wynikach, mniej myślą o kształtowaniu charakteru. Widać duży regres, jeśli chodzi o wychowanie, co paradoksalnie skutkuje spadkiem poziomu nauczania.
Wielu rodziców buntuje się przeciwko tej sytuacji. W 2004 roku z inicjatywy rodziców zrzeszonych w Stowarzyszeniu „Sternik” powstał pierwszy w Polsce, w Warszawie, rodzinny zespół szkół i przedszkole. Szkoła „Strumienie” dla dziewcząt i Szkoła „Żagle” dla chłopców, której zostałem dyrektorem. Już po kilku miesiącach zaczęły się do nas zgłaszać grupy inicjatywne rodziców z innych regionów Polski. Również w Katowicach, rodziny zaangażowane w Akademii Familijnej, czyli kursach dla rodziców, nazywanych żartobliwie MBA dla Rodziców, przypatrywały się „Sternikowi”. W 2008 roku rodzice otworzyli przedszkole „Węgielek”, a w roku 2011 szkoła stała się jego naturalną kontynuacją. Powstały dwie szkoły: dla dziewcząt i dla chłopców.
Czym różnią się wasze szkoły od innych placówek edukacyjnych?
– Nasz podstawowy wyróżnik to rodzinność i edukacja spersonalizowana, czyli skupienie się na osobie i zapewnienie otoczenia, które umożliwi uczniowi zrealizowanie maksimum jego potencjału, możliwości. Dbamy o ciało, umysł, wolę, rozwój emocjonalny i duchowy. W sferze cielesnej – dbamy o to, żeby dzieci miały odpowiednie jedzenie, ruch, odpowiednią ilość snu; intelektualnej – żeby się rozwijały zgodnie ze swoją naturą. Chodzi o to, by np. podsuwać dzieciom odpowiednie lektury, nie infantylizować pewnych treści. Kolejny aspekt to wola, czyli kształcenie siły charakteru, by np. przemóc swoje kaprysy. Staramy się też, aby emocje nie terroryzowały naszych dzieci, aby rozum i wola panowały nad emocjami. Jest to dziś bardzo trudne nawet dla dorosłych, bo kultura masowa jest kulturą emocji. Wymiar duchowy jest traktowany ze szczególną delikatnością i szacunkiem dla wolności sumienia.
Rozumiem, że każde dziecko ma przygotowaną swoją diagnozę we wszystkich tych sferach.
– Nazywamy to osobistym planem edukacyjnym. Tworzą go de facto rodzice z pomocą tutora. Chodzi o to, żeby na bazie codziennych czynności zarówno w szkole, jak i w domu, skonstruować plan celów i metod ich osiągania. Na przykład dziecko, które ma problem z punktualnością, będzie miało za zadanie dbanie, żeby coś wydarzyło się punktualnie w szkole – przypominanie o rozpoczęciu i zakończeniu lekcji. W domu – budzenie rodzeństwa czy przypominanie o posiłkach. Wszystkie cele i metody omawia się na spotkaniu z tutorem, doradcą rodziny. Co dwa, trzy miesiące odbywają się spotkania, podczas których plan będzie oceniany i w miarę potrzeb modyfikowany. Rodzice w domu, a nauczyciele w szkole na bieżąco aktualizują plan i uzgadniają z tutorem optymalne dla dziecka rozwiązania praktyczne.
Jacy rodzice trafiają do tego typu placówek?
– My mówimy rodzicom wyraźnie na samym początku: „Jeśli chcecie zapisać dziecko do tej szkoły, zastanówcie się, jakie cnoty chcecie w sobie wykształcić, a jakich wad chcecie się pozbyć”. To z reguły wywołuje konsternację, bo rodzice, którzy przychodzą na rozmowę wstępną, są przygotowani, że będziemy rozmawiać przede wszystkim o dziecku. Wyjaśniamy im, że dziecko będzie dokładnie takie, jacy oni są. Jeśli dostanie od rodziców otoczenie, w którym jest zrozumienie, przebaczenie, praca nad sobą, to będzie to najlepsza inwestycja.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |