Po raz dziesiąty spotkali się nie na Różańcu czy adoracji, ale na tańcach i zabawie.
Pomysł na zebranie pieniędzy? Nie, nie to było pierwsze – zapewniają członkowie Grupy Charytatywnej parafii pw. św. Andrzeja Boboli w Świdnicy. – Najpierw chodziło o integrację – wspominają motywy sprzed dziesięciu lat, gdy parafia istniała od niedawna i faktycznie pilnie potrzebowała każdej formy zbliżania i zacieśniania więzów między parafianami.
Pospolite ruszenie
Wszystko zaczęło się od sali, jaką tuż za płotem można było wynająć od budowlanki. Sala elegancka, przetestowana przez weselników, zaplecze kuchenne też niczego sobie, więc wystarczyło kilku zapaleńców i zabawa gotowa. – Dzięki panu Józefowi Malinie głównym daniem było mięso w każdej postaci – zaznaczają, wspominając nieżyjącego już właściciela zakładu mięsnego.
Panie z Grupy Charytatywnej nie szczędziły swoich sił i umiejętności, byle tylko karnawałowy bal cieszył się dobrą opinią. – Przepis na udaną zabawę jest prosty: każdy, kto przychodzi, musi wiedzieć, na co się decyduje: balety do białego rana! – uśmiechają się. Ale tak naprawdę ważne jest i jedzenie, i towarzystwo, i muzyka, i to coś, co pozwala czuć się przez te kilka godzin jak u siebie. Cztery lata temu trzeba było zmienić formułę balu, bo wygodną salę po sąsiedzku przebudowano na nowoczesne gabinety do nauki zawodu. – Wtedy z pomocą przyszedł właściciel Hotel Parku, który zaprosił nas do siebie. I tak nasza zabawa znalazła swoje nowe miejsce na ziemi – uśmiechają się świdniczanie. Skończyło się samodzielne przygotowywanie potraw i wyrobów, teraz mogli się wykazać hotelowi kuchmistrze. Istota balu jednak się nie zmieniła: bracia i siostry od różańca, szkaplerza, z Domowego Kościoła czy Akcji Katolickiej spotykają się nie w kościele czy w salce katechetycznej, ale przy biesiadnym stole i na parkiecie – a mimo to wciąż budują Kościół.
Bilety niepotrzebne
Żeby dostać się na ten bal, swego czasu trzeba było mieć niezłe znajomości. – Dosłownie, bo miejsca były rezerwowane z rocznym wyprzedzeniem i faktycznie dobra opinia o naszej zabawie rozchodziła się pocztą pantoflową, co okazywało się najskuteczniejsze – mówi ks. Edward Szajda, proboszcz. Dzisiaj, w kolejce po bilety na bal nie jest już tak tłoczno, ale i tak na parkiet wychodzi sześćdziesiąt par. I wszyscy wiedzą, że spotkanie nie jest tylko okazją do zabawy, ale że to także dzieło charytatywne. Dlatego oprócz wpisowego trzeba sobie zabezpieczyć pewną kwotę, której wydanie pozwala poczuć się naprawdę ważnym. – Pieniądze uzyskane z loterii czy aukcji są przeznaczone na organizację wypoczynku dzieci i młodzieży oraz na funkcjonowanie świetlicy socjoterapeutycznej mieszczącej się na plebanii – wyjaśnia ksiądz. Balowe aukcje cieszą się uznaniem wśród kolekcjonerów pamiątek sportowych i znawców sztuki. Najwięcej fantów pochodzi od znanych sportowców, a świdniccy artyści przekazują na jej rzecz swoje prace. Podczas jubileuszowego balu, który odbył się 26 stycznia, nowością było Koło Fortuny, którego pola oprócz haseł niebezpiecznych: „pech, dopłata” albo „strata” zawierały zadania aktywizujące, np. „taca”, albo dewocyjne, np. „Różaniec”. A co cieszyło się największym pożądaniem wśród niewiast? Pole opisane jako „taniec z wybraną osobą”, bo tylko dzięki niemu można było w ramionach proboszcza przetańczyć choćby szlagier „Ona tańczy”.
Disco polo nie jest złe
Kiedy na co dzień za wszelką cenę próbuje się być poważnym profesjonalistą, zaangażowanym menadżerem czy ofiarnym tatusiem, wtedy bal jest rzadką okazją do spontanicznego szaleństwa i odrobiny luzu. – Najważniejsze, żeby było szybko – zapewnia Mirosław Marchot, który ze swoją żoną Marzeną od dziesięciu lat zapewnia oprawę muzyczną balu. – I choć na disco polo wielcy znawcy nie zostawiają suchej nitki, to my wiemy dobrze, że Polacy lubią się przy tym bawić: prosta taneczna melodia i słowa wpadające natychmiast w ucho świetnie sprawdzają się jako zachęta do zabawy – dodaje. Marchotowie zdradzają też, które piosenki są żelaznym punktem programu: „Ali Baba”, „Jedzie pociąg z daleka” czy wspomniane „Ona tańczy”. – Jednak klimat tego balu zależy od czegoś innego niż muzyka – zauważa Mirek. – Licytacje, loterie czy inne zabawy decydują o wyjątkowości tej imprezy. Zresztą są takie pary, które kojarzymy od lat. Chyba większość uczestników to ci sami – dla nich Bal Charytatywny jest synonimem dobrego karnawału; dobrego, czyli takiego, po którym nie tylko boli głowa i nogi, ale przede wszystkim raduje się serce i… – urywa, bo proboszcz opowiada dowcip: Kana Galilejska, poranek po tygodniowym weselu. Weselnicy zmęczeni okrutnie walczą z kacem, zewsząd dochodzą jęki: Wody, wody… wreszcie ktoś rusza na pomoc, po chwili ze wszystkich gardeł wyrywa się rozpaczliwy krzyk: tylko nie Jezus!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |