Każdy niedowiarek może stanąć przed domem Rudnickich w Dzierżoniowie i mieć materialny dowód, że Bóg istnieje.
Domowa orkiestra
Wiedzą, że Bóg nie wyręczy ich z tego, co sami powinni zrobić. Odwiedzają więc okoliczne wsie w poszukiwaniu taniego domu do remontu. Wybór jest niewielki, ale to nie problem. Rodzi się pytanie: a co ze szkołą muzyczną? Dwa akordeony, gitara, skrzypce, flet poprzeczny, pianino, bębny – jak nie zmarnować talentów dzieci? One uczą się grać, a dowożenie ich z wioski na popołudniowe lekcje do szkoły muzycznej nie wchodzi w grę. Modlitwa staje się zatem bardziej precyzyjna: o duży dom z ogrodem, w Dzierżoniowie i jeszcze w tej samej parafii – bo żyją jej sprawami jak rzadko kto.
Rok 2010. Stają do przetargu i udaje im się kupić za dwudziestoletnie oszczędności działkę. Dokładnie taką, jakiej potrzebują. – To były pieniądze, jakie odkładaliśmy na kształcenie naszych dzieci – mówi Sabina. Potem wszystko dzieje się już naprawdę błyskawicznie. Bóg błogosławi im na każdym kroku: w radościach zdobywania serc dla ich sprawy i w wytrwaniu w trudnościach związanych z kolejnymi etapami budowy.
Dom rośnie w oczach. – Ale tylko dlatego, że Bóg tego chce i daje nam przyjaciół, którzy rozumieją naszą sytuację – zapewnia Sabina. Pomagają także instytucje, m.in. diecezjalna Caritas, pomaga parafia. Lista jest długa. Potrzeby także niemałe, ale oni wciąż się modlą, każdego wieczoru: „O ludzką przyjaźń, o Boską miłość i o zbawienie naszych dusz” – jak nauczyła Sabinę jej mama, a tę z kolei jej matka, a tę pewnie także matka. – Ludzie są tacy dobrzy! – wzdycha.
Rok 2012. Półtora roku po wylaniu fundamentów zbliża się Boże Narodzenie. Sabina już wie, że nie chce wigilii przeżywać w ciasnocie starego mieszkania. Dzieli rodzinę na trzy grupy. Jedna myje dom, w którym wciąż trwają prace wykończeniowe. Druga pakuje najpotrzebniejsze rzeczy. Trzecia gotuje wigilijny posiłek. Sabina już wie, że gdy wejdą do domu w Wigilię, to już w nim zostaną.
Dwieście metrów dla życia
– Bóg kocha naszą rodzinę i ludzie kochają naszą rodzinę, bez nich tego domu by nie było – zapewniają Rudniccy. Żyją bardzo skromnie. Nie ma mowy o jakimkolwiek zbytku. Pieniądze wydają na rzeczy konieczne: jedzenie, opłaty. Oszczędzają na spłatę zaciągniętych u przyjaciół długów na wykończenie domu. Ubrania, zabawki, książki z wdzięcznością przyjmują od innych. I chociaż rodzinnych spraw mają bez liku, zarówno dzieci, jak i rodzice angażują się w życie wspólnot parafialnych i środowiskowych. A przyszłość? Kiedy na świat miało przyjść piąte dziecko, ludzie pytali: co wy im dacie? A Rudniccy powtarzali jak mantrę: wiarę i miłość, to wystarczy. To cała przyszłość. Kto może dać więcej?
Dobrobyt nie sprzyja wychowaniu, za to godziwe warunki życia na pewno są potrzebne. W ich przypadku wreszcie jest dom. Podarowany im przez Boga, w samą porę. Sabina z dumą oprowadza po swoich dwustu metrach. Opowiada o sypialniach dla dzieci, o dwóch garderobach, o spiżarni. Cieszy się z kuchni i łazienek… wreszcie nie będzie problemu z poranną toaletą. Wreszcie codzienne ćwiczenia na kilku instrumentach nie będą tworzyć kakofonii. Wreszcie każde z dzieci będzie mogło spokojnie uczyć się i modlić według własnego rytmu.
Kiedy siada do stołu ze swoim gościem, dzieci zaczynają grać. Bo koncert to obowiązkowy punkt wizyty w ich rodzinie. Na końcu występuje najmłodszy, Stasiu. Jego popisowy numer to kolędowa piosenka z refrenem: „Przynieście ze sobą Dziecinę,/ jest miejsce w naszej rodzinie,/ dla Boga u nas zawsze otwarte drzwi”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |