Małżeństwo z Warszawy po kilku latach spędzonych w Anglii znalazło cichą przystań w małej mazowieckiej wiosce.
Ile osób słyszało o miejscowości Zdziwój? Zapewne przytłaczającą większość z nich stanowią mieszkańcy sąsiednich wiosek. A przecież są aż dwa Zdziwóje – Stary i Nowy.
Dziwna nazwa. Zdziwój Stary brzmi trochę jak zdziwiony wuj stary. Co ciekawe, te dwie zagubione wśród pól i lasów na północnych krańcach Mazowsza, leżące tuż obok siebie wioski należą do różnych parafii: Zdziwój Stary do parafii pw. św. Rocha w Janowie, a Zdziwój Nowy do parafii pw. św. Jana Nepomucena w Duczyminie – obie w naszej diecezji. A żeby było jeszcze ciekawiej, mieszkańcy obu miejscowości mówią trochę innym językiem. Ale poza tym są to typowe mazowieckie wioski. Dlaczego więc to właśnie tu postanowili zamieszkać państwo Anna i Krzysztof Nowakowscy z Warszawy? Jak sami przyznają, urzekła ich atmosfera tej okolicy. Cenią też sobie skromność, wolność i różne inne niemodne i niepopularne dziś wartości.
Słowem i obrazem
Ania jest dziennikarką. Jej felietony są publikowane w jednym z lokalnych tygodników. Niebawem do księgarń trafi powieść Ani pt. „Dziunia”. Krzysztof jest fotografem. Kilka lat temu, podobnie jak wielu innych Polaków, z prozaicznych, ekonomicznych powodów wyjechali na Wyspy Brytyjskie. Nie odnieśli tam jednak, jak mówią, tzw. sukcesów, mierzonych zwykłą mieszczańską miarą. Udało im się za to wiele poznać i zwiedzić. To właśnie tam rozwinęła się fotograficzna pasja Krzysztofa, co zaowocowało wspaniałymi zdjęciami z niemal wszystkich najciekawszych miejsc Wielkiej Brytanii oraz licznymi publikacjami i nagrodami. Natomiast Ania napisała książkę dokumentalną pt. „Anglia dla Angoli”, dla której nie udało się jeszcze znaleźć wydawcy. Po kilku latach ciągła tęsknota, narastające poczucie obcości oraz wypadek, który wyeliminował Anię z rynku pracy, skłoniły państwa Nowakowskich do powrotu do kraju. I wtedy podjęli jeszcze jedną życiową decyzję: opuścili Warszawę, w której się urodzili i z którą byli związani całą pajęczyną życiowo-zawodowych nitek. Można powiedzieć, że w przypadku Ani było to prawdziwe salto, które wykonała, uciekając mimo wcześniejszych dziennikarskich sukcesów, jak mówi, od ludzi, rzeczy, spraw miałkich i głośnych.
Ucieczka na prowincję
Zamieszkali w kupionej wcześniej gliniano-drewnianej chatce w Zdziwóju Nowym. Trafili tam przez przypadek, bo wcześniej myśleli o kupnie działki w okolicy Suwałk. Dziwnym splotem okoliczności znaleźli się jednak pewnego wrześniowego dnia na wiejskim podwórku niedaleko Chorzel. Była tam studnia z żurawiem, na płocie siedział rudy kot, a dookoła złociły się jesienne brzozy. Ania popatrzyła i powiedziała po prostu: „Ja chcę tu kiedyś zamieszkać”. Nie sądziła jednak wtedy, że mogłaby w tej zagrodzie osiedlić się na stałe. To miała być tylko odskocznia od Warszawy. Ale seria tak zwanych przypadków zadecydowała, że stało się możliwe to, na co nic wcześniej nie wskazywało. A skoro niemożliwe staje się możliwe, to znaczy, że to może być miejsce, które można nazwać domem.
Dziś Ania przyznaje, że jest prawdziwą szczęściarą, bo jest dokładnie tu, gdzie jej dom, co poznaje po tym, że nie pragnie być w żadnym innym miejscu. Ani przez sekundę. Tak zaczęło się ich życie w miejscowości, jak twierdzi Krzysztof, tak małej, że nie jest ona nawet wioską – ot, po prostu kilka osób mieszkających w starych chałupach. Za to dookoła natura i piękno w czystej postaci. Najpiękniejszy jest maj, kiedy przychodzi pełnia wiosny i dzieje się tyle ważnych rzeczy, że nie ma czasu na tak błahe czynności jak błąkanie się po internecie. Za to można w absolutnym spokoju zajmować się sprawami tego świata. Obserwować. Słuchać. Wąchać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |