Małżeństwo z Warszawy po kilku latach spędzonych w Anglii znalazło cichą przystań w małej mazowieckiej wiosce.
– Na skraju lasu wyleguje się brzemienna sarna, obok leży kozioł, obserwując okolicę drobnymi ruchami rogatego łba. Para dudków za chwilę zdecyduje, czy osiedlić się u nas, czy w opuszczonym domu kilometr stąd. Samiec siada na wiśni i zaczyna swoje uhuhu. Bocianica wysiaduje nowe pokolenie, a bocian naprawia gniazdo uszkodzone przez wichurę. Z olszyny płynie śpiew wilgi, ozdobiony – jak prezent wstążką – zapachem kwitnącej czeremchy i bzu. Wszystko śpiewa, bzyczy, kumka, pachnie i krząta się, dlatego ja siedzę w ciszy i bezruchu – opowiada Ania. – A zimą, kiedy przychodzą mrozy, czerpię siły życiowe z wieczornych wypraw pod niebo. Czekam, aż ktoś do mnie przemówi. Odkąd pamiętam, zawsze na to czekałam. Na znak, że wszystko jest tak, jak powinno być.
Niewiele potrzeba
Takiemu kontemplowaniu świata i tego, co na nim, dzień po dniu, z minimalną ilością szumu dookoła sprzyjają ciche zajęcia państwa Nowakowskich – pisanie i fotografowanie. Krzysztof uważa, że prawdziwe piękno natury powinno być dostępne dla każdego, także dla tych, którzy nie mogą podróżować lub utknęli w mieście zbyt zajęci, aby podążać za wschodami i zachodami słońca. To dla nich właśnie przeznaczone są jego zdjęcia, na których autorowi z powodzeniem udaje się utrwalić niezwykłe chwile i szczególne miejsca. A drugiej strony nawet z pozoru banalne miejsca i wydarzenia na zdjęciach Krzysztofa doznają swoistej nobilitacji. Zostają niejako na nowo odkryte i wyglądają jakoś piękniej, szlachetniej, niezwyklej. Wiele z tych zdjęć zostało wykonanych w najbliższej okolicy. Czasem wystarczyło po prostu wyjść z domu.
Ale nie zawsze życie w Zdziwóju jest usłaną różami sielanką. Często, zwłaszcza zimą, staje się ono twardym zmaganiem z żywiołami. Prąd i bieżąca woda to jedyne wygody w zbudowanej z desek i gliny chacie, choć zdarzało się, że nawet i tych luksusów brakowało. Bywało, że w mroźną noc woda zamarzała w stojących w izbie beczkach. Albo kiedy w całej okolicy nie było prądu, a wichura co chwila kiwała całą chałupą, w jej mieszkańcach budziła się świadomość, że od żywiołu i ciemnej nocy dzieli ich tylko cienka i krucha warstwa gliny i starych desek. I poczucie ogólnej kruchości bytu.
Trzeba rozszalałego żywiołu, żeby ją poczuć aż do kości. A wtedy jest tak przejmująco oczywista. Czasem nawet przejście kilku kilometrów po chleb wśród obficie sypiącego śniegu staje się nie lada wyczynem. Bo to, że czasem bywa zimno albo głodno, wcale nie znaczy, że jest źle. Zdumiewające, jak mało potrzeba do przetrwania. A niewiele więcej do szczęścia. Wystarczą dwa marcowe zające, stadko sikorek, klangor żurawi i kępka przebiśniegów. A kiedy cienie stają się coraz dłuższe i zacznie się wczesna jesień, przyjdzie czas powolnego, pogodnego wytracania impetu i zamierania energii. Ale wtedy będą inne sprawy na głowie: zbieranie grzybów, cięcie drewna na zimę. I chwytanie każdej chwili, bo kto wie, ile ich jeszcze zostało.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |