Dokładnie rok temu pisaliśmy o hospicjum prenatalnym powstającym w zielonogórskim szpitalu. Dziś wracamy do tematu, a konkretnie do niezwykłego świadectwa rodziców, których córka umarła, zanim zdążyła się narodzić.
Obecnie wczesna diagnoza pozwala wykryć wiele schorzeń i leczyć dzieci jeszcze w łonie matki. Ale czasami rodzice słyszą hiobową wiadomość: „Wasze dziecko jest śmiertelnie chore!”. Tak było w przypadku Marii i Tomasza. Gdy dowiedzieli się o ciąży byli bardzo szczęśliwi. Niestety niedługo potem jak grom z jasnego nieba spadła na nich wiadomość, że ich dziecko, które miało się wkrótce narodzić, umrze. Na szczęście nie zostali z tym sami.
Zderzenie z rzeczywistością
O chorobie swojego dziecka dowiedzieli się w 11. tygodniu ciąży. – Byłam wtedy w Poznaniu. Uczyłam w szkole i chciałam dokończyć semestr, a potem przeprowadzić się do męża do Zielonej Góry – opowiada Maria. – U ginekologa w Poznaniu okazało się, że dziecko jest chore. Mąż nie mógł być ze mną na wizycie, a do tego jeszcze lekarz przekazał mi tę informację bardzo chłodno, jakby nie brał pod uwagę tego, co mogę czuć – dodaje. Pięć dni później do specjalisty poszli już razem. – Po dokładnym USG pani doktor powiedziała nam, że to jest wada śmiertelna, a konkretnie przepuklina powłok brzusznych i klatki piersiowej, a dodatkowo jeszcze zespół taśm owodniowych. Dowiedzieliśmy się, że nasze dziecko raczej nie doczeka terminu normalnego porodu i będzie żyło najprawdopodobniej nie dłużej niż do 20. tygodnia – opowiada pan Tomasz. – W delikatny sposób zostaliśmy poinformowani, że w tym przypadku, zgodnie z polskim prawem, mamy możliwość usunięcia ciąży. Pani doktor nie dawała nam żadnych rad. Powiedziała tylko, że to nie jest decyzja, którą podejmuje się przez chwilę, ale którą trzeba przemyśleć, bo może mieć różne skutki – dodaje. Młodym rodzicom było bardzo trudno, ale nie brali pod uwagę usunięcia ciąży. Choć niektórzy zachęcali ich do tego. – Lekarz, od którego dowiedziałam się o chorobie dziecka, nie miał nic wspólnego z lekarzami pro life i wręcz namawiał mnie, żeby usunąć ciążę – wspomina Maria.
To dziecko wam ufa
On z Krakowa, ona z Poznania, nie mieli tutaj żadnej rodziny i nie znali w Zielonej Górze zbyt dobrze nikogo. W swoim nieszczęściu nie zostali jednak sami. – Mama zasugerowała mi, żebym skontaktowała się z duszpasterstwem rodzin. Pierwszy numer, który znalazłam na stronie internetowej duszpasterstwa, nie mógł być bardziej trafiony – wyjaśnia Maria. – To był telefon do położnej oddziałowej z zielonogórskiego szpitala Łucji Majkut, która spotkała się z nami w pierwszym wolnym terminie dogodnym dla niej i dla nas. Opowiedziała nam o poronieniach, przedwczesnych porodach i poświęciła nam mnóstwo czasu – dodaje. Od oddziałowej Maria i Tomasz trafili do ginekologa dr. Sławomira Labera, który zaproponował im opiekę zielonogórskiego szpitala. – Doktor powiedział, że za kilka dni mamy przyjść do szpitala na spotkanie z nim, panią Łucją i panią psycholog Barbarą Łysiak, a oni nami się zajmą i pomogą przejść przez ten trudny dla nas okres – wspomina Maria. Pomoc była bardzo potrzebna. Rodzicom towarzyszyły lęk i niepewność.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |