O tym, że oddanie się Bogu przez Maryję jest najprostszą drogą do zjednoczenia z Nim, mówił niejeden święty. Dla wielu Polaków ma Ona przede wszystkim twarz Madonny z Częstochowy. Na wrocławskim Brochowie spotkać można małżeństwa, których życie splotło się z tajemnicą jasnogórskiego szczytu.
Wszystko zaczęło się w 1987 r., kiedy przeprowadzili się tu państwo Grażyna i Romuald Balkowscy. Dobrze wiedzieli, czego chcą: wspólnoty, takiej, w której odnajdą się jako małżonkowie z czwórką dzieci, z mnóstwem spraw na głowie, ale i z wielką chęcią zaangażowania w życie Kościoła. Z pragnieniem odnalezienia środowiska ludzi złączonych więzami wiary i przyjaźni, gdzie ich dzieci będą mogły wzrastać w zdrowej atmosferze. Przedtem mieszkali w śródmieściu, pośród mnóstwa ruchów, duszpasterstw akademickich. Na peryferiach Wrocławia bywało wtedy inaczej, a przecież trudno z gromadką maluchów dojeżdżać gdzieś daleko komunikacją miejską.
Chwyceni za rękę
Pani Grażyna wspomina splot wydarzeń, które doprowadziły do narodzin ich grupy. – Pierwszą osobą, którą spotkałam na ulicy po przeprowadzce na Brochów, była koleżanka Kasia, znana jeszcze ze studium rodzinnego i zaangażowana w poradnictwo rodzinne – mówi.
Potem nastąpiły kolejne „przypadkowe” spotkania, rozmowy z ówczesnym proboszczem brochowskiej parafii, ks. Kazimierzem Malinosiem. – Chcieliśmy być wspólnotą parafialną. Z doświadczenia wiem, że łatwo jest być „świętym i mądrym na wynos”, trudniej – wśród swoich sąsiadów, w miejscu zamieszkania. U nas niczego nie da się zakłamać. Jesteśmy rozpoznawalni w sklepie, kościele, na ulicy – dodaje pani Grażyna. W tamtym okresie poprosiła ks. Stanisława Paszkowskiego, diecezjalnego duszpasterza rodzin, o informacje na temat ruchów działających na terenie diecezji.
W gronie znajomych analizowali wspólnie materiały poszczególnych wspólnot. Wybór padł na Rodzinę Rodzin (RR) – ruch apostolski sięgający korzeniami 1952 r., mający swoje centrum w Warszawie. Jego założycielami są kardynał Stefan Wyszyński oraz członkinie Instytutu Prymasowskiego Maria Okońska i Maria Wantowska, zwana ciocią Lilą. We Wrocławiu istniała wspólnota o takiej nazwie, ale jej członkowie zapewniali, że z „prymasowską” RR nie mają nic wspólnego.
Na Brochowie powstała ostatecznie osobna grupa, która nawiązała kontakt z Warszawą. Państwo Balkowscy od 24 lat są jej liderami. – Kiedy przystępowaliśmy do Rodziny Rodzin (najpierw głównie dlatego, że wymagała spotkań jedynie raz w miesiącu), nie do końca wiedziałam, czym ona jest. Nie miałam świadomości, że to dar i zobowiązanie na całe życie, trochę jak śluby zakonne. Wybraliśmy ją, a z czasem się okazało, że to my zostaliśmy wybrani – mówi G. Balkowska. – W RR fundamentem życia jest akt osobistego oddania się Matce Bożej w „macierzyńską niewolę miłości” – nie dla siebie, tylko dla Niej. By być do Jej dyspozycji, a właściwie stale, ciągle na nowo oddawać się do dyspozycji Bogu przez ręce Maryi. Co w praktyce oznacza takie oddanie? – Sama chęć zawierzenia się Jej i wypowiedzenie takiego aktu – nawet jeśli człowiek nie bardzo wie, jak to oddanie przeżywać – ma już swoją wartość.
Można powiedzieć: „Nie wiem, jak mam to zrobić. Ty weź mnie za rękę i poprowadź” – tłumaczy liderka. – Dojrzały człowiek będzie potem pytał Boga, pytał Maryję, jak postąpić w konkretnej sytuacji, co Ona by na moim miejscu zrobiła, jak by się zachowała. Oddanie się Jej to przede wszystkim szukanie „większego dobra”, które Bóg dla nas zamierzył. My przeżywamy je w małżeństwie, przez oddanie Maryi dojrzewamy więc wciąż do bycia coraz lepszymi żonami, mężami.
Remonty, łzy i biskupia piwonia
– Kiedyś kolega z pracy spytał mnie ironicznie: A co to właściwie jest, to twoje kółko różańcowe? – To nie jest kółko różańcowe, ale powiem ci, że dzięki niemu, gdyby mnie dziś wyrzucili z pracy, to moje dzieci jutro z głodu nie umrą – powiedziałam. To do niego przemówiło – wspomina pani Grażyna. Członkowie RR zawsze są gotowi do wzajemnej pomocy, choćby do zaangażowania się w remont czyjegoś mieszkania czy zdobycia pieniędzy. Pani z MOPS-u, która przyszła sprawdzić, jak zostały wykorzystane środki przyznane przez miasto rodzinie z niepełnosprawnym dzieckiem, była bardzo zdziwiona, widząc pokaźną grupkę zżytych ze sobą i pracujących z werwą osób. Innym razem jednej z członkiń RR udało się skontaktować ze sobą dwie rodziny, z których jedna nie wiedziała, co począć ze zbyt dużym mieszkaniem, a druga z trudem mieściła się w małej klitce. Bywało, że pan Romuald naprawiał komuś programator w pralce. Czasem panie z RR wymieniały się nasionami kwiatów, sadzonkami – bo trzeba wiedzieć, że w ich życiu ważne są także... ogrody.
U państwa Balkowskich zdjęciom ze wspólnotowych spotkań, wyjazdów towarzyszą fotografie kwiatów. I to nie byle jakich. Wystarczy spojrzeć na lilie, które hoduje pan Romuald, a które biorą udział w wystawie organizowanej co roku we wrocławskim Arsenale. – A to jest piwonia drzewiasta, której nasiona zostały pobrane z ogrodu przy rezydencji arcybiskupiej we Wrocławiu – pokazuje pani Grażyna. – Dziś już takiej rośliny tam nie ma, ale jej „potomek” przetrwał u nas. Bardzo wiele osób w naszych okolicach ma ogrody lub działki. Czasem spontanicznie spotykamy się tam latem w gronie RR. Mnóstwo w ich życiu rozmów i modlitwy, tańca i śpiewu, a także... cierpienia. – Towarzyszy nam od początku. Staramy się przeżywać je razem z Chrystusem. W gronie pierwszych dwunastu członków mieliśmy osobę chorą na stwardnienie rozsiane, która po pewnym czasie odeszła do Pana. Towarzyszyliśmy potem rodzinie, która przeżywała śmierć swojego małego synka – wspomina pani Grażyna. – Kiedy jeden z członków ruchu zachorował na nowotwór, stanęliśmy wspólnie pod wizerunkiem Maryi w brochowskim kościele, odmówiliśmy akt oddania Matce Bożej oraz modlitwę o rychłą beatyfikację S. kard. Wyszyńskiego, wraz z prośbą o powrót do zdrowia naszego współbrata. Jego żona mówiła później, że w jednej chwili opuścił ją wtedy lęk, niepokój. Jej mąż żyje do dziś, jest zdrowy. Także w tej chwili zmagamy się we wspólnocie z rakiem, bezrobociem, niepełnosprawnością, uwikłaniem bliskich osób w nałogi. Wielkim bólem napełniła nas choroba i śmierć ks. Kazimierza Malinosia, naszego długoletniego opiekuna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |