Irek, który nie płakał

- Każdego wieczoru wspominam te wydarzenia. Płaczę i modlę się - mówi Leokadia Rowińska, dziś 90-letnia mama Irka, najmłodszej ofiary Marszu Śmierci.

Czerwony śnieg

A mróz był siarczysty, – 27 stopni. 17 stycznia 1945 r. Leokadia z grupą kilkudziesięciu więźniów przeszła znowu bramę Auschwitz, tuż przy willi komendanta obozu Hössa, gnana przez Niemców w kierunku Wodzisławia Śląskiego, w tzw. Marszu Śmierci. W ciągu czterech dni z KL Auschwitz-Birkenau i z jego 27 podobozów wyprowadzono w sumie 56 tys. więźniów. Życie po drodze straciło około 10 tys. z nich. Tylko na drodze, którą szła ciężarna mama, zginęło kilkuset więźniów i więźniarek. Wystarczyło na chwilę przystanąć z wycieńczenia… Seria z karabinu, albo jeden strzał. I znowu cisza. – Widziałam po drodze kałuże krwi na białym śniegu. Widziałam zamarznięte kobiety, siedzące pod drzewami i rowy pełne więźniów, którzy marzyli o wolności – wspomina z płaczem Leokadia. Szli całą noc, docierając w asyście esesmanów i ich szczekających wilczurów do Pszczyny. Leokadia była w dziewiątym miesiącu ciąży. Jak dotarła, skoro tylu innych w męczeńskim marszu upadło, dobitych strzałem? Sama nie wie. Pamięta za to dobrze jakąś koszulę nocną, którą jedna z blokowych wyrzuciła po drodze. I że wszyscy ją wyprzedzali. Esesman, który ją popychał kolbą, już dawno powinien był ją zabić.

Nie było miejsca dla Ciebie

W Porębie, pierwszej wsi za Pszczyną zarządzono, po blisko 30 kilometrach, nocny postój. Kazano rozejść się po okolicznych gospodarstwach. Ale gdy Lodzia dotarła do zabudowań, wszędzie było już pełno ludzi. Nikt nie chciał przyjąć kolejnej osoby. Częściowo udało się to dopiero w niemieckim folwarku. Na samym brzegu stał domek dla pracowników. Była już tam Niemka z córką i dwie dziewczyny, Marta i Monika z dziećmi. W maleńkim pomieszczeniu ledwo mieściło się jedno łóżko, stolik i dwa krzesła. Jedna z kobiet powiedziała, że ustąpi jej miejsca, ale inne zaprotestowały. Pokazały budynek gospodarczy na piętrze. Trzeba było wdrapać się po drabinie, ale i tam wszystkie miejsca już były zajęte. Kobiety zakopały się w słomie, usiłując zmrużyć oczy. – Ledwo się położyłam na jakimś skrawku, poczułam bóle. Dwie blokowe pomogły mi zejść po drabinie i ustąpiły miejsca na krześle. Za chwilę rozległy się wrzaski „raus”. Esesmani z psami wygonili wszystkich. Ale mi już było wszystko jedno. Powiedziałam, że nie pójdę, że wolę by mnie tam zabili – wspomina Leokadia Rowińska.

Tuliła przez 9 dni

Uratowała ją jakaś kobieta spod Poznania, która po niemiecku wytłumaczyła, że nie można jej pędzić z innymi, bo rodzi. Niemiec już po nią nie wrócił. – Siedziałam na krześle całą noc. Krzyczałam z bólu. Mieszkający w pobliżu Niemcy, powiedzieli, że mnie zabiją, jeśli „nie stulę gęby”. Brudnym kocem nakryłam więc usta. Ktoś pobiegł do sąsiedniej wsi po akuszerkę. Ale nie zdążył wrócić, bo dziecko było już na świecie. Bez poduszki, bez pieluszki. Za to ze skórą jakby obłożoną otrębami. Położna odcięła pępowinę. Irek ani razu nie zapłakał. Jakby wiedział, że nie można Niemców drażnić. Przyszedł po cichu i nawet nie zakwilił, chociaż Lodzia nie miała pokarmu. Próbowała ratować go kubkiem krowiego mleka, ktoś przyniósł podarty smoczek i becik po innym zmarłym dziecku. Ale Irkowi cały czas się ulewało. Katolicki ksiądz, Niemiec, odmówił chrztu. Ochrzciła więc jedna z kobiet, ta sama, która chciała jej ustąpić miejsca na krześle. Irek drugie imię dostał po dziadku Antonim. Ireneusz Antoni żył 9 dni. Mama tuliła go do serca, ale nie mogła zrobić więcej. Pochowała maleńkie ciałko pod kapliczką św. Józefa, między dwiema lipami. W skrzynce po makaronie, którą otrzymała od sklepowej.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg