Mężczyźni często słyszą od kobiet, że te nie mają się w co ubrać. Szafa często pełna, ale jednak ciągle czegoś brakuje. Tymczasem można to mieć bez chodzenia po sklepach.
Kiedyś to było normalne zajęcie – żeby mieć co na siebie włożyć, trzeba to było uszyć, zrobić na drutach. Normalna sprawa, którą zajmowały się wszystkie kobiety – od małych dziewczynek po seniorki rodu. W głowie mam obraz babci, która jakby już z przyzwyczajenia brała druty i podczas każdej rozmowy coś dziergała. Ostatnio obraz powrócił – rozmawiamy, pijemy kawę, a w ręku nieodłączne druty, na których za chwilę coś powstanie. Tylko babci nie ma – jest za to młoda dziewczyna, i to nie jedna. Jest ich coraz więcej.
Bez przerwy te druty
Na spotkaniu w kawiarni na początku jest ich kilka, ale co chwila dochodzą nowe, przysiadają się, włączają do rozmowy, ale najpierw z torebki wyjmują druty i włóczki. To już w zasadzie odruch. Spotykają się raz w miesiącu. Wszystko zaczęło się jesienią ubiegłego roku – od spontanicznego spotkania. Po jednej z prób Akatystu, który śpiewaliśmy w kościele św. Franciszka z Asyżu w Olsztynie, postanowiłyśmy nie wracać do domu, tylko wyskoczyć gdzieś na miasto. Nazwałyśmy naszą grupę Kondakion. Śmiałyśmy się, że spotykamy się potajemnie przed mężami i dziećmi i musimy mieć jakąś nazwę, żeby nie wiedzieli, o co chodzi – opowiada Aneta Jastrzębska. Teraz spotykają się regularnie, raz w miesiącu, a druty i włóczki są stałym elementem każdego spotkania, który często zwraca uwagę innych gości w kawiarniach, ale też i przechodniów.
Z grupy Kondakion najdłużej na drutach robią Monika Stankiewicz i Ania Dremo. Każda robiła osobno, potem się dogadały, że mają takie samo hobby. – Od tych dwóch osób zaraziła się cała reszta naszej ekipy. Ja zaczęłam się uczyć robić na drutach w mojej trzeciej ciąży. Pomyślałam, że mam czas na naukę czegoś, co zawsze wydawało mi się strasznie skomplikowane, trudne i nudne. Okazało się, że to nieprawda – mówi Aneta. – To było tak: wpadało się na kawę do Anety czy Moniki, gadamy sobie, a one bez przerwy z tymi drutami i cały czas coś tam robią. W końcu trochę głupio tylko siedzieć i nic nie robić, więc zaczynasz sama – mówi Natalia Hulecka.
Odpowiedni styl, tylko ręcznie
– Kiedyś w szkole, na zajęciach praktyczno-technicznych, każdy uczył się podstaw robienia na drutach. Wiele osób się do tego zraziło, bo niekoniecznie były to fajne zajęcia, przede wszystkim przymusowe. Moja babcia robiła na drutach i ja też w to weszłam. Potem przez jakiś czas miałam przerwę, ale okazało się, że robienie na drutach staje się znowu modne. Poza tym samemu można sobie zrobić fajniejsze rzeczy niż dostępne w sklepach. Trwalsze, z lepszych materiałów – tłumaczy Monika Stankiewicz.
– Właśnie, ważnym aspektem jest tu ekonomia – dodaje Natalia. – Kiedyś zlecałam Monice, żeby zrobiła jakiś sweterek dla mojej córeczki, kocyk, czapeczkę. A koleżanki mówiły mi, że robią na drutach rok i już na spokojnie tworzą czapeczki, kocyki. Pomyślałam więc, że i ja muszę spróbować – mówi Natalia. Nad ekonomią trzeba jednak się mocniej pochylić, gdyż robienie na drutach – jak każde hobby, które mocno wciąga – potrafi też sporo kosztować. Zaczyna się oczywiście od prostych i tanich materiałów, ale z biegiem czasu koszty wzrastają. – Im więcej i dłużej robi się na drutach, tym więcej wydaje się na włóczki, które są ekskluzywne i zwyczajnie drogie. Zaczyna się też inwestowanie w sprzęt, bo przecież nie będziemy robić na byle czym. Każda z nas ma już porządny zestaw – mówi Monika. Podaje przykład, że najdroższa włóczka na świecie to wikunia, której cena wynosi – bagatela – jakieś 3 tys. dolarów za 100 g.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |