Ile w Polsce dokonuje się aborcji, nie wiadomo. Policzalne są tylko te, które są legalne wedle polskiego prawa. Tzw. aborcyjne podziemie działa jednak w najlepsze. Łatwo jest też skorzystać z „usługi” za granicą.
Magdalena jest wrocławianką. Aborcji dokonała dwa lata temu. Dlaczego zdecydowała się o niej opowiedzieć? Twierdzi, że gdyby przeczytała taką historię, jakiej doświadczyła, w momencie gdy nie była jeszcze zdecydowana na zabicie własnego dziecka, zapewne by do tego nie doszło. Podkreśla również, że wbrew obiegowej opinii o syndromie poaborcyjnym narażeni są na niego wszyscy, nie tylko wierzący. – Jestem tego przykładem – zaznacza.
Normalna rzecz
– To wszystko spadło na nas jak grom z jasnego nieba. Razem z moim mężem mieliśmy roczne dziecko, gdy dowiedziałam się, że jestem w kolejnej ciąży – rozpoczyna swoją opowieść. Zaznacza, iż był to bardzo nieodpowiedni moment. Magda skończyła urlop macierzyński i podjęła naukę. – Chciałam wrócić do obiegu, a tu taka niemiła wiadomość – mówi. Do tego doszły nie najlepsza sytuacja materialna i niezbyt dobre relacje między małżonkami.
– Nigdy do tej pory nie brałam pod uwagę aborcji. Uważałam się za osobę dobrą i wrażliwą, której nie może przyjść taki pomysł do głowy – dodaje. W tym konkretnym momencie jednak się zrodził. Dodatkowym argumentem było ewentualne zaangażowanie w wychowanie dzieci całej rodziny, czego kobieta chciała uniknąć. Najgorsza była jednak bierność małżonka. – Powiedział, że to moja sprawa i on zaakceptuje moją decyzję. Do tego doszedł strach – tłumaczy. Koleżanki ze środowiska, w którym Magdalena się obracała, bardzo zagrzewały ją do „usunięcia problemu”. Przekonywały, że aborcja to tylko zabieg i że wiele kobiet go wykonuje. – Po nim miałam poczuć ulgę, a życie miało wrócić do normy. Tak się nie stało.
Trzy godziny i po sprawie
Intensywna walka z myślami trwała ok. trzech tygodni. – To było niesamowite napięcie i stres. Wahałam się. W jednym momencie byłam na „tak”, a za kilka godzin już na „nie”. Ostatecznie zdecydowałam się na zabieg – mówi o swoich rozterkach. Ze względu na obowiązujące w Polsce prawo Magda zdecydowała się wyjechać na Słowację, gdzie aborcja jest legalna. – Przekonałam się w klinice, że turystyka aborcyjna kwitnie. Tam głównie wyjeżdżają Polki „pozbyć się swojego problemu”. To bardzo dobry biznes – tłumaczy. Jak to wszystko wyglądało? Magdalena była w 9. tygodniu ciąży. Przyjechała do prywatnej kliniki na godzinę 7. Zapłaciła 380 euro i przebrała się we własną piżamę. – Kazano mi wtedy podpisać oświadczenie, że będąc na Słowacji, zaczęłam krwawić i zgadzam się na przeprowadzenie zabiegu – dodaje.
W zasadzie od razu znalazła się na sali, w której był już przygotowany zespół – anestezjolog, dwóch ginekologów i pielęgniarki. – Dostałam znieczulenie ogólne i zrobiono mi łyżeczkowanie. Obudziłam się po kilkudziesięciu minutach. Zza parawanu usłyszałam wtedy przebieg aborcji kolejnej Polki – opowiada. Na trzyosobowej sali pozabiegowej były już dwie inne dziewczyny z naszego kraju. – Po dwóch godzinach przyszła pielęgniarka z pytaniem, jak się czujemy, potem lekarz, który podotykał brzuch i powiedział, że możemy iść do domu. Dostałam wypis z opisem zabiegu, który został przeprowadzony po rzekomym krwawieniu – dodaje. Wszystko trwało... trzy godziny.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |