Jak leśni ludzie

Z mapą i kompasem przedzierają się przez leśne ostępy. Choć ciążą im plecaki, poruszają się bezszelestnie. Nie chcą wpaść w zasadzkę zastawioną przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa...

Kanapki z węgorzem

Od kilku lat młodym ludziom kibicuje Józef Bandzo ps. „Jastrząb”, jeden z dwóch ostatnich żyjących podkomendnych „Łupaszki”. Posiadając doskonałe wyczucie terenu, należał do kilkuosobowego grona najbardziej zaufanych ludzi majora i osobiście czuwał nad jego bezpieczeństwem w czasie marszu przez Bory Tucholskie. Dzisiaj pan Józef mieszka w Warszawie. Na Pomorze przyjechał specjalnie, by spotkać się z uczestnikami rajdu. – Wracają wspomnienia – wzdycha. – I chociaż każdy dzień tutaj był walką o życie, to wcale nie są one takie złe. Dzięki miejscowym ludziom, którzy bardzo nam pomagali – zaznacza. – Pamiętam te pyszne kanapki z węgorzem, które dostawaliśmy na drogę. Najwspanialsza rzecz pod słońcem! Jak człowiek miał taką kanapkę, to mógł iść, iść, iść...

Jednak życie w lesie nie rozpieszczało. Żołnierzom dawały się we znaki nocne patrole, przepocone mundury, problemy z utrzymaniem higieny osobistej. Prawdziwym utrapieniem były wszy, pluskwy i pchły likwidowane przy pomocy specjalnego rodzaju octu. – Mimo tego wszystkiego nigdy nie pojawiła się w mojej głowie myśl: „Mam dość”. Człowiek nie wyobrażał sobie życia bez partyzantki – podkreśla pan Józef. Żołnierze wędrowali nocami, pokonując codziennie kilkadziesiąt kilometrów. Nad ranem zatrzymywali się we wsi. – Gospodarz przynosił nam snopki słomy. Przed zaśnięciem modliliśmy się, śpiewając „O, Panie, któryś jest na niebie” – opowiada. Po 2–3 godzinach snu zasiadali do śniadania. – Zawsze proponowaliśmy zapłatę za żywność – zapewnia. Niektórzy brali. Większość nie. Później były obowiązkowa musztra i wymarsz. A potem kolejne kilometry...

A co ty mi tu z tymi bandytami...

Od samego początku w rajdzie chodziło o „nietypową edukację”. – Chcieliśmy, by – oprócz zmagań z pogodą czy męczącą trasą – ludzie poznali historię słynnego oddziału majora „Łupaszki”, który działał na Pomorzu od jesieni 1945 r. – mówi prof. Piotr Niwiński, wykładowca Uniwersytetu Gdańskiego, współorganizator rajdu. Dlatego młodzi ludzie odwiedzają miejsca słynnych akcji leśnych partyzantów czy gospodarstwa, w których żołnierze znajdowali schronienie. – W jednym z nich, razem z oddziałem, nocowała sanitariuszka „Inka”. Opowiedział nam o tym starszy mężczyzna, a wówczas 11-latek, który doskonale zapamiętał obecność partyzantów w gospodarstwie rodziców – opowiada Ola.

Ważnym elementem rajdu są tzw. akcje informacyjne. – Od organizatorów otrzymujemy ulotki. Kiedy wchodzimy do miejscowości, rozdajemy je przechodniom. Opowiadamy o idei rajdu oraz historii żołnierzy niezłomnych. Podczas takich rozmów wiele osób się otwiera i dzieli swoimi wspomnieniami. Opowiadają, jak dokarmiali łupaszkowców albo dawali im nocleg. Mówią o leśnych oddziałach z wielkim szacunkiem – przyznaje Weronika. Ale uczestnicy rajdu spotykają się również z negatywnymi reakcjami. „A co ty mi tu z tymi bandytami wyskakujesz? Oni mordowali cywilów” – usłyszał Michał Rzepa od jednego gospodarza. – Zupełnie mnie zatkało. Później sięgnąłem do książki, którą miałem ze sobą. Okazało się, że język używany przez starszego pana jest wierną kopią komunistycznej propagandy – wspomina. – Nie chcemy nikomu przekazywać tzw. prawdy objawionej. Uczymy raczej wyciągania wniosków z usłyszanych świadectw – zaznacza prof. Niwiński.

Uczestnicy rajdu nagrywają lub spisują relacje świadków, które w wielu przypadkach są wykorzystywane przez historyków z IPN czy Muzeum II Wojny Światowej. – Dzięki zaangażowaniu młodych ludzi, udało się odtworzyć wiele nieznanych wcześniej faktów dotyczących działalności oddziałów „Łupaszki” – podkreśla naukowiec.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg