Z mapą i kompasem przedzierają się przez leśne ostępy. Choć ciążą im plecaki, poruszają się bezszelestnie. Nie chcą wpaść w zasadzkę zastawioną przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa...
Dlatego z przodu i z tyłu oddziału maszerują zwiadowcy, którzy wyłapują każdy najmniejszy sygnał zwiastujący niebezpieczeństwo. Po wielogodzinnym marszu w strugach deszczu w końcu docierają do wsi. W butach chlupocze woda. Są głodni i zziębnięci. Marzą o kubku ciepłej herbaty. A przed nimi najtrudniejsze zadanie – znalezienie noclegu. Dlatego pukają od drzwi do drzwi i proszą choćby o kawałek podłogi. Jeśli nie przekonają do siebie miejscowych, noc spędzą... pod gołym niebem.
To tylko słońce, a my się pocimy
Po razy pierwszy Rajd Pieszy Szlakiem Żołnierzy 5. Wileńskiej Brygady AK odbył się w 2002 roku. – Wzięła w nim udział garstka zapaleńców leśnych wędrówek, którzy w większości nie mieli bladego pojęcia, kim są żołnierze niezłomni. Do tegorocznej edycji rajdu zgłosiło się już kilkaset osób. Dla wielu z nich „Inka”, „Zagończyk”, „Żelazny” to bohaterowie – podkreśla Piotr Malinowski, uczestnik pierwszego rajdu i komendant 13. edycji, która zakończyła się 1 lipca. Uczestnicy rajdu startują w Sopocie, a droga ich 6-dniowej wędrówki wiedzie przez miejscowości położone w Borach Tucholskich, związane z historią słynnego oddziału majora „Łupaszki”.
– Na początku tworzone są ok. 10-osobowe patrole z pełnoletnim opiekunem na czele. Zadaniem każdego oddziału jest przejść wyznaczoną przez organizatorów trasę. Pojedyncze odcinki wynoszą od kilku do kilkudziesięciu kilometrów – tłumaczy P. Malinowski. Niektórzy nie wytrzymują tempa albo warunków pogodowych. Wtedy trafiają do tzw. katowni UB, a w rzeczywistości – miejsca dowodzenia rajdem. – Najgorszy jest deszcz. Z butów można wylewać wodę, ubranie lepi się do skóry. A z tyłu głowy czai się myśl: „A co zrobimy, jak nikt nas nie przyjmie na noc?”. Jeśli ktoś w takim momencie się załamie i zacznie marudzić, to może rozbić całą grupę – opowiada Lucyna Gałkowska. – Najlepszym lekarstwem w takich sytuacjach jest poczucie humoru. Kiedy szliśmy cały dzień w ulewie, powtarzaliśmy sobie: „To tylko słońce, a my się pocimy”. Pomagało – zapewnia Dawid Dawidowski.
Podczas marszu „partyzanci” wykonują zadania, które są punktowane. – Musimy ukrywać się przed siedzącym nam na ogonie patrolem ubeków, ale sami też możemy urządzić na nich zasadzkę. Wtedy czujemy się jak prawdziwi żołnierze – uśmiecha się Weronika Smagorzewska. – W każdej mijanej miejscowości od sołtysa czy leśniczego dostajemy pieczątki, które są potwierdzeniem naszej obecności. Chodzi o to, by organizatorzy wiedzieli, że nie oszukujemy, np. podjeżdżając autostopem – dodaje Ola Grząślewicz.
Uczestnicy rajdu samodzielnie szukają noclegu w mijanych miejscowościach. Jak zapewniają, bardzo rzadko spotykają się z odmową skazującą ich na spanie w lesie. – Nie spodziewałam się, że w ludziach są tak duże pokłady życzliwości – przyznaje Natalia Stefańska. – Jedna pani, kiedy poprosiliśmy ją o udostępnienie kawałka podłogi, oddała nam do dyspozycji całe piętro swojego domu. Z łazienką, telewizorem, suszarką, a nawet... lodówką.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |