Po opuszczeniu miejskich murów musieli się uczyć od podstaw, jak żyje się na wsi. W swojej świętokrzyskiej zagrodzie z mleka potrafią zrobić tak smakowite sery, że zachwycają najbardziej wykwintnych smakoszy.
W małej piwniczce na półkach leżakują: Antoni, Edward i Anatol. Jeden z dodatkami ziół, drugi z suszonymi pomidorami, kolejny kryje smakowy sekret znany tylko pani Beacie, która kilka lat temu rozpoczęła swoją przygodę jako jeden z pierwszych serowarów zagrodowych w Świętokrzyskiem. Dziś jej sery długodojrzewające mogą się pochwalić prestiżowym certyfikatem „Jakość i Tradycja”. Nie mniej smaczne są także tzw. świeżaki: Aleksander i Ryszard, które trafiają już do najbardziej znakomitych restauracji w regionie i na rynki z ekologiczną żywnością niemal w całym kraju.
Po omacku do celu
Niełatwo trafić do serowej zagrody państwa Cichopków. Leży u podnóża Gór Świętokrzyskich otoczona łąkami i uprawnymi polami. Malowniczy domek dodatkowo ukryty jest w starym sadzie, pośród wysokich czereśni, jabłoni i malinowego chruśniaka. Podwórka i zarazem tajemnic wytwarzanych tutaj serów strzegą dwa duże owczarki niemieckie, które jednak z czasem okazują się całkiem przyjazne. – Wiele osób pyta, skąd my się tu wzięliśmy. To był pomysł męża. Mąż tutaj reperuje zdrowie, a ja jako wierna żona poszłam za nim. Gdy tutaj zamieszkaliśmy, ja nadal pracowałam w Kielcach, więc szukaliśmy pomysłu na pracę na miejscu. Mąż miał wiele projektów na biznes związany ze wsią. Najpierw był pomysł z hodowlą alpak. Ale szybko upadł. Potem zajęliśmy się hodowlą gęsi, dopóki lis ich nie wydusił. Dziś wiem, że praca na wsi to ciężki kawałek chleba, a przysłowie, że rolnik śpi, a samo mu rośnie, jest mocno przesadzone – opowiada pani Beata. Wtedy pan Andrzej, jej mąż, został zaproszony do pobliskiej łagowskiej gminy na spotkanie dotyczące tworzenia spółdzielni socjalnych. – Gdy przyjechał, oboje wiedzieliśmy, że to właśnie to. Wybraliśmy więc spółdzielnię mającą produkować sery. Pojawił się jednak problem współpracy i kooperacji. Jednak to nas nie zniechęciło. Mąż zajął się sprawami formalno-administracyjnymi, ja szukałam miejsca, gdzie mogłabym się nauczyć sztuki serowarskiej – dodaje pani Beata.
Po intensywnych poszukiwaniach w internecie i wizytach na spotkaniach serowarów wybrała szkolenie na samych Kaszubach, u boku Krzysztofa Jaworskiego. Spędziła tam kilka dni, poznając tajemnice wytwarzania serów z krowiego mleka, nadających się do długiego dojrzewania. – Nie miałam wcześniej styczności ze wsią. Poznawałam i uczyłam się wszystkiego od początku. Dowiedziałam się, że krowa nie daje mleka sama z siebie, tylko trzeba ją zacielić – wspomina z uśmiechem. Wróciła pełna zapału z tysiącami pomysłów na serowy biznes i karierę. Problemem było to, że musiała zaczynać w bardzo prymitywnych warunkach. Nie mając specjalistycznego sprzętu, tylko domowe duże garnki i miski oraz standardową kuchnię, rozpoczęła pierwsze serowe eksperymenty. – Pierwszymi serami były te najprostsze, tzw. korycińskie, krótko dojrzewające. O dziwo, wychodziły bardzo smaczne i, co najważniejsze, zachwyciły smakiem nie tylko mnie, ale i najbliższych znajomych, którzy posłużyli za pierwszych ekspertów – dodaje z uśmiechem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |