Zawołała mnie droga

O łyżeczce znalezionej na szlaku i poznawaniu siebie z Markiem Kamińskim, po jego pielgrzymce do Santiago rozmawia Szymon Babuchowski
.

Samotność doskwierała po drodze?


Czym innym jest samotność na biegunach, kiedy człowiek jest z samym sobą i z naturą, a czym innym taka, gdy człowiek widzi cywilizację, która pędzi nie wiadomo dokąd. Maszerujesz i mijasz tylko cement albo pędzące samochody. Samotność wśród ludzi jest chyba najtrudniejszą samotnością. Człowiek jest wtedy nikim – włóczęgą, z którym nikt nie chce o niczym rozmawiać. Dopiero w Hiszpanii, wśród innych pielgrzymów, zrobiło się radośnie. 


O czym się myśli, idąc cały dzień?


Najlepiej o niczym nie myśleć, bo myślenie przeszkadza w marszu. Ale na pewno pomaga modlitwa. Często starałem się odmawiać Różaniec albo „Anioł Pański”. Najczęściej jednak człowiek przestaje myśleć, a skupia się na tym, co jest tu i teraz. Rejestruje tylko, że mija dom, że ktoś kosi trawę, stoi fabryka. A jeśli już się myśli, to tylko o tym, co będzie w najbliższych dwunastu godzinach, czy będę miał gdzie zanocować. 


A o domu, który się zostawiło – żonie, dzieciach?


Oczywiście, że myślałem i dzwoniłem do nich. Ale to nie mogło zmienić faktu, że mnie przy nich nie było. 


Jak oni to przyjmują?


Na szczęście nie zdarza się to często. Ostatnia większa wyprawa, kajakiem wzdłuż Wisły, miała miejsce w 2010 r. Większość ostatnich lat spędziłem w Polsce, w domu. Ale na pewno rodzina nie przyjęła dobrze mojej nieobecności przez ponad sto dni. Sam często zastanawiam się, czy warto było iść na tę pielgrzymkę. Czy cena rozłąki z rodziną nie była zbyt duża? Ale to było coś silniejszego niż rozum, więc może nie warto tego teraz rozpatrywać? 


Istnieje jakaś wspólnota drogi?


Mijałem setki ludzi, którzy pozostali dla mnie niemi. Ta wspólnota jest czymś nieuchwytnym. Ale z dużej grupy wędrujących tworzą się małe wspólnoty ludzi, których drogi się krzyżują. Z niektórymi nadal mam kontakt. 


Opowiadali Panu swoje historie?


Tak, czasem w ciągu godziny wspólnego marszu można usłyszeć niesamowite rzeczy. Spotkałem pewnego Węgra, z którym szedłem przez dwa dni. Kiedy na początku zapytałem go, dlaczego idzie, odpowiedział, że jest diabetykiem i chce pokazać innym diabetykom, że można przejść 800 kilometrów. Ale kiedy drugiego dnia odruchowo zadałem to samo pytanie, usłyszałem inną historię. Powiedział mi, że żona zostawiła go w dniu jego urodzin. Że mają trójkę dzieci. Nieraz na drogę kierują nas życiowe dramaty. Człowiek idzie po to, żeby zrozumieć, co się stało. W życiu najczęściej zakładamy maski, udajemy, że wszystko jest w porządku, a wewnątrz kryjemy problemy. Tutaj ludzie bez żadnych obaw dzielą się nawet najtrudniejszymi sytuacjami w życiu.

Czego dowiedział się Pan o Europie, przedeptując ją własnymi nogami?


Że jest duchową pustynią. Że świat materialny nie jest w stanie zastąpić świata duchowego. Że technologia nie jest w stanie uszczęśliwić człowieka. Zobaczyłem też, że Europa jest pewną iluzją, która sama się napędza, ale niewiele daje człowiekowi. Gdzieś po drodze zobaczyłem na ekranie relację z festiwalu w Cannes i ukazała mi się cała sztuczność tej sytuacji. Kiedy szedłem, to, mimo znużenia, byłem w jakimś sensie szczęśliwy. Bo lepsze jest proste życie wiarą i wartościami niż wystrzałowe życie, które okazuje się wydmuszką, w środku pustą. 


A czego dowiedział się Pan o sobie?


Tego, jak jestem słaby i jaką rolę w moim życiu grało ego. Ono zostało tam starte w pył, stałem się nikim. Potrzebuję teraz czasu, żeby to przyswoić. Okazało się, że ta pogoń za tym, żeby być kimś, czegoś dokonać, nie jest aż tak ważna. Świat daje wiele okazji, żeby działać na zewnątrz. Ale trzeba najpierw poznać siebie, dopiero następnym krokiem może być uszczęśliwianie świata.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg