Tomasz Wilgosz i jego bliscy od pobożnych rozważań chcieli przejść do działania. Syryjscy chrześcijanie natomiast pragnęli po prostu… przeżyć. Ich losy splotły się. Dziś są sobie bliscy jak rodzina.
Oazy, pielgrzymki, pobyt w Taizé, studia teologiczne, codzienna Eucharystia – Tomasz Wilgosz, oławski przedsiębiorca, mógłby zapewne wiele mówić o swoim doświadczeniu spotkania z Bogiem, z Kościołem. Wspomina jednak, że czuł niedosyt. Od jakiegoś czasu narastała w nim chęć podjęcia konkretnego działania. – Od początku swojego pontyfikatu inspirował mnie papież Franciszek; jego słowa jakoś „kłuły”, popychały do czynu – mówi.
Szybka decyzja
Był maj, czas, kiedy fala uchodźców jeszcze nie nabrała takich rozmiarów jak dziś. – Wtedy słychać było głównie o ludziach, którzy usiłowali przedostać się do Włoch z Afryki, często w dramatycznych warunkach, narażeni na utonięcie. Poruszało mnie to, ale nie słyszałem o żadnej możliwości pomocy tamtym uciekinierom – wspomina Tomasz. – Tymczasem moja teściowa zapadła na zdrowiu. Okazało się, że nie będzie mogła mieszkać sama, jak dotąd. Przeprowadziła się do nas, a jej niewielkie mieszkanie pozostało puste. Planowaliśmy wynajęcie go. Wtedy dotarła do nas informacja o możliwości zadeklarowania przyjęcia chrześcijan z Syrii, których zamierza sprowadzić Fundacja Estera. Decyzja zapadła szybko. Tomasz „rzucił hasło” żonie. Nie miała nic przeciw „szalonemu” pomysłowi. Wypełnili odpowiednie formularze na stronie Fundacji Estera – deklarując udostępnienie mieszkania, opłacanie go i utrzymanie rodziny. Pod koniec czerwca usłyszeli, że ich oferta jest brana pod uwagę.
Znajomi pomogli im uporządkować lokal. 12 lipca oławianie mogli odebrać z Warszawy swoich syryjskich gości. Państwu Wilgoszom powierzono starsze małżeństwo – Salwę i Adela – z dorosłym synem Mimozem. Już na miejscu zorientowali się, że ta trójka spokrewniona jest z trzyosobową rodziną, która została „przydzielona” do Ciechanowa. Widać, że są mocno zżyci i chętnie zamieszkaliby blisko siebie. Ostatecznie tak się właśnie stało – wkrótce brat Mimoza, Tony, z żoną Carmen i małym Adelem juniorem przyjechali z Ciechanowa do Oławy. Po chwilowym przebywaniu razem w niewielkiej kawalerce trafili do mieszkania należącego do znajomego państwa Wilgoszów. Fundacja Estera podjęła się opłacania wynajmu.
Mój świat w gruzach
– Ja pochodzę z Homs, Carmen z Damaszku – mówi Tony. – Kiedy zaczęła się wojna, Homs, gdzie mieszkało sporo chrześcijan, zostało zbombardowane jako jedno z pierwszych syryjskich miast. Przeprowadziliśmy się wtedy do Damaszku. Z czasem okazało się, że i tam nie mogą czuć się bezpiecznie. Do dziś trudno im pojąć, dlaczego w ich ojczyźnie doszło do takiej sytuacji. – Przed wojną mieliśmy wszystko. Żyliśmy w spokojnym pięknym kraju – z morzem, górami, pustynią. Nagle, właściwie nie wiadomo skąd, pojawili się ludzie z ISIS (Państwa Islamskiego). Mówili, że chcą rewolucji, która przyniesie wolność. Jaką wolność? Zmuszanie do noszenia hidżabów, morderstwa... Wszystko sprowadzało się do zabijania. Jesteś chrześcijaninem? Czeka cię śmierć. Zniszczyli nasze domy, ulice…
O możliwości wyjazdu do Polski usłyszeli w kościele. Szybko wyrobili paszporty i z Damaszku wyjechali do Libanu. Otrzymali wizę, po trzech tygodniach oczekiwań przylecieli samolotem do Warszawy.
Tomasz wspomina, że przybysze szybko w znacznym stopniu usamodzielnili się. Choć jedynie młodsi członkowie rodziny znają angielski, także ci starsi dają sobie radę. – Najpierw mieliśmy trochę zabawnych sytuacji, kiedy tłumaczyliśmy im, z jakim rodzajem mięsa mają do czynienia przy sklepowym stoisku, wydawaliśmy np. odgłosy „ko, ko, ko” – mówi. Teraz nie jest to potrzebne. Bardzo ważny okazał się dla Syryjczyków młodszego pokolenia internet, kontakt ze światem przez komunikatory. Więzi rodzinne są wśród nich bardzo silne. Często wszyscy razem udają się na obiad przygotowany przez Salwę. – Jadają skromnie, starają się żyć bardzo oszczędnie – zauważa T. Wilgosz.
Z nadzieją
– Swoją przyszłość widzimy w Polsce. Chcielibyśmy normalnie pracować, wykorzystać swoje umiejętności, coś podarować Polakom z naszej kultury – mówi Tony. Sam pracował w Syrii jako technik radiowy. Na razie, razem z bratem i ojcem (który w Syrii był niegdyś dyrektorem szkoły), wykonuje drobne prace przy jednej z oławskich parafii. Carmen studiowała w swoim kraju romanistykę; trwają rozmowy na Uniwersytecie Wrocławskim na temat możliwości kontynuowania studiów. Na razie uczestniczy w zajęciach z angielskiego i francuskiego, prowadzonych przez znajomych ich oławskich przyjaciół. Może ona z mężem mogliby w przyszłości uczyć arabskiego…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |