Niegdyś był podmiejską oazą, stworzoną z woli hojnych dobroczyńców dla osób starych i chorych. Za komuny - umieralnią, gdzie stłaczano dwukrotnie więcej ludzi niż dawniej. Teraz znów stał się prawdziwym domem.
Jedno nie zmieniło się w nim od 125 lat – mieszkańcami, którzy czują się tu na tyle dobrze, że nierzadko dożywają 100 lat, wciąż opiekują się z oddaniem siostry szarytki. Prócz opieki medycznej, pielęgniarskiej i duchowej, wzmacniająco działa też otaczające piękno przyrody, ogrodu, obrazów i muzyki tworzonej przez artystów – podopiecznych współczesnego Domu Pomocy Społecznej im. Ludwika i Anny Helclów w Krakowie.
To jest lepszy gość
Nic dziwnego, że wiele osób chce tu zamieszkać, gdy sędziwy wiek lub choroba utrudniają im samodzielne funkcjonowanie. Tu odżywają na nowo. Niedawno Aleksander Kobyliński, legendarny bard Makino z krakowskiego Zwierzyńca, zamienił „apartament na Monte” na mieszkanie w Domu Ubogich im. Helclów. – Słyszołeś? Makino do Helclów poszed – słychać w okolicach zwierzynieckiego placu na Stawach. – Co?! Do ty umieralni? To kto bedzie chodził na mecze Cracovii, kto bedzie nam śpiwoł z „Andrusami”, kto pokazywoł na „Pięknej Alfredzie” lub „Dużej Baśce”, jak bije wawelski „Zygmunt”? – dziwi się starszy mieszkaniec Półwsia Zwierzynieckiego.
Aleksander Kobyliński stał się propagatorem i odnowicielem folkloru zwierzynieckiego. „Piękna Alfreda” i „Duża Baśka” to imiona jednych z jego licznych gitar, na których wykonywał swój popisowy numer z naśladowaniem brzmienia „Zygmunta”. Jego legendę literacką zbudował swoimi wierszami zwierzynieckimi Jerzy Harasymowicz. „Jak pociąg, który wypadł z toru/ Makino zjawia się wśród kiziorów/ Na świecie mieszka kątem/ Ma apartament na Monte/ Makino to jest lepszy gość/ I zwierzyniecki trzyma fason” – pisał poeta w słynnym „Kinderskim tangu”.
Jesteśmy otwarci
Makino nie miał zapewne „apartamentu na Monte”, czyli nie siedział w więzieniu przy ul. Montelupich, ale literacki wizerunek zwierzynieckiego „andrusa” i „kiziora” wymagał, by dopisać mu i taki fragment biografii. Makina jednak niełatwo spotkać u Helclów. Naciągnąwszy kraciasty kaszkiet, zwany na zwierzynieckim przedmieściu znacznie dosadniej, poprawiwszy gustowną apaszkę, rusza „do miasta”: a to na koncert, a to na spotkanie z przyjaciółmi lub po prostu po to, by zerknąć okiem na zwierzynieckie kąty. Nikt go zresztą u Helclów nie trzyma na siłę, bo to nie więzienie. – Jesteśmy otwarci dosłownie i w przenośni. Można odwiedzać mieszkańców, do czego zachęcamy. Ci, którym pozwala na to zdrowie, mogą również wychodzić bez przeszkód poza obręb domu. W niedziele we Mszy św. w naszej kaplicy św. Anny mogą wziąć udział również ludzie z miasta – mówi Ewa Mosór-Radwańska, kierownik Działu Terapeutyczno-Opiekuńczego.
– Na przełomie maja i czerwca udostępniamy również nasze ogrody. Wielu krakowian nie zna ich piękna, bo są ukryte za murami. Urządzamy wówczas m.in. warsztaty florystyczne. Młodzi filmowcy upodobali sobie z kolei nasze podziemia i często stają się one scenerią ich filmów. Urządzamy też zabawy karnawałowe. Przychodzą śpiewać na nich m.in. Alosza Awdiejew, Hanka Wójciak. Teraz zaś również „Makino” – dodaje E. Mosór-Radwańska.
Jedyne, czego „Makino” może żałować, to tego, że u Helclów zarzucono teraz ponadstuletni obyczaj, by każdy mieszkaniec, bez wyjątku, dostawał do obiadu piwo, a ci, którym zalecił to lekarz – wino. On zaś, jak pisał Harasymowicz, „zawsze po piwie humor miał”. Innych powodów do narzekań nie ma.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |