Komendantka i dziewczynki

– Ja mam dzieci udane, wnuki i prawnusia. Oni nie mieli nic. Nawet nazwiska na cmentarzu. Dziewczynki bardzo mi pomogły. Niech pamiętają.

Prawda jest prosta

Kiedy 27 lipca 1944 r. Niemcy wezwali mieszkańców stolicy do budowania umocnień, warszawianie wiedzieli: od wschodu wejdą Rosjanie. Z dwóch stron wróg. – Wiedzieliśmy, że nikt nas nie oszczędzi. Ludzie doskonale orientowali się, co się stało ze Lwowem. Znaliśmy już Niemców i wiedzieliśmy, jak działają Rosjanie. Więc nie mieliśmy złudzeń: po starciu Niemców i Rosjan nie pozostanie kamień na kamieniu. I zdawaliśmy sobie też sprawę, że kara za niesubordynację będzie ogromna. Przecież Niemcy rozstrzeliwali za byle co... Setkami. Stało się jasne, że wszyscy mieszkańcy: cywile i żołnierze nie chcą oddać miasta bez walki. Zatliła się iskra nadziei, że rozpoczniemy walkę, zdobędziemy miasto i przyjmiemy Rosjan jako gospodarze. Gdyby pomogli alianci zrzutami broni i żywności, mielibyśmy szanse – opowiada pani Wanda. Dziewczęta z szeroko otwartymi oczami, patrząc na „swoją panią Wandzię”, chłoną opowieści o życiu podczas powstania, o walce, o radości, o przyjaźni. Jakby chciały się nauczyć patriotycznej współczesności: dzielności, miłości do Polski, młodzieńczych wyborów. – Dla mnie najważniejsze jest, żeby wychować dobre harcerki. Żeby wiedziały, jak mają się zachowywać, w co wierzyć. Żeby wiedziały, że warto żyć i walczyć dla kraju. Zawsze. W każdej okoliczności. Niech pamiętają. Dziewczętom chyba najbardziej podoba się historia o tym, jak „Atma” stała się „Pączkiem”. I opowieść o tym, że idąc do walki, trzeba ściąć warkocze... – Tak to było: w konspiracji wymyśliłam sobie pseudonim „Atma” – zakochana byłam w Rodziewiczównie, a tam w jednej z powieści atma – dusza, miała tak przemożny wpływ na społeczeństwo. Jednak byłam... niska oraz dość pulchna. I koledzy dość konkretnie postanowili: „zostaniesz »Pączkiem«”. Z tym warkoczami to natomiast było tak: ojciec Wandy, sam żołnierz Legionów, zgodził się na żołnierkę córki. Mogła iść do powstania pod warunkiem… ścięcia grubych, długich warkoczy. Bo w walce tylko przeszkadzają. I tak Wanda, udająca chłopaka, walczyła w Oddziale Osłonowym Wojskowych Zakładów Wydawniczych generała „Montera”. Stopień – plutonowy. – Wyglądałam jak chłopiec i za chłopaka się podawałam. To ułatwiało walkę. Byłam łączniczką – strzelcem.

Przedstawić przyjaciół

Pani Wanda idzie do kolejnej cmentarnej kwatery. Do dzieci pani Lurie. Dwie harcerki, wyprostowane jak struny, opowiadają, jeśli ktoś chce słuchać, o dzieciach i bohaterskiej matce. Wcześniej na mogile ułożyły z żołędzi trzy krzyżyki – każdy symbolizuje jedno zamordowane dziecko. Dziewczęta opowiadają, a pani Wanda kiwa głową: tak było... Pani Lurie była w czwartej ciąży, gdy Niemcy zabili troje starszych dzieci. Ją postrzelili. Trzy dni leżała nieprzytomna pod zwałami ciał.

Oprzytomniała ciężko ranna. Poczuła, że dziecko pod jej sercem żyje. Dramatyczna walka o życie. Cudem udana. Syn pani Lurie urodził się 27 sierpnia. Żyje do dziś. – Trzeba teraz zrobić wszystko, by na cmentarzu powstał pomnik Powstańczych Matek. One były prawdziwymi bohaterkami. O ich bohaterstwie niemal nikt nie wie... – mówi pani Wanda i przechodzi do innej kwatery, 81W. Kwatery, w której spoczywa „Szympans”, jedna z najdzielniejszych kobiet powstania. Łączniczka bojowa z Powiśla Czerniakowskiego, zgrupowanie Kryska. Ciężko ranna w rękę na ul. Książęcej, niosąc ważny meldunek. Podwiązała ją i biegła dalej. Po amputacji ręki dostała się do niewoli niemieckiej. Rozstrzelana przez Niemców 20 września 1944 r. po tym, jak na pytanie jednego z nich: „Bist du Banditin?”, odpowiedziała z godnością: „Jestem żołnierzem Armii Krajowej”... W końcu Wanda Traczyk-Stawska prowadzi młode harcerki do „swoich”. Do mogiły, w której pochowani zostali jej przyjaciele i towarzysze broni z oddziału. Dwunastu. – Opowiedzieć wam o nich? Zawsze o nich pamiętam. Ten najmłodszy, 12-letni Jacuś, harcerz z Szarych Szeregów, przyjaciel wspaniały, służył jako łącznik na bramie. By do dowódcy mogli się dostać tylko dokładnie sprawdzeni. 28 sierpnia dostał. Nikt go do walki nie brał. Trepanacja czaszki. Umarł, gdy rozwalili szpital. Albo Andrzej hr. Taczanowski „Jastrzębiec”, którego przezywali „Ordynatem”. Umierał długo i w cierpieniu. I inni. Sami przyjaciele. Sami patrioci. Bohaterzy. – Ja mam wszystko: dzieci, wnuki, prawnuka. Oni do niedawna nawet nie mieli nazwiska na grobie. Teraz odzyskali nazwisko. Mają grób. Ale o tysiące innych poległych nadal trzeba się upominać. Dopóki mogę, będę to robić. Potem niech robią to młodzi. Choćby „moje” dziewczynki. Dadzą radę?

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg