– Kiedy dostajemy dzieci pod opiekę, musimy nauczyć je podstawowych czynności – korzystania z prysznica, spuszczania wody w toalecie, sikania do muszli, a nie obok niej – mówi Mateusz Dunikowski. – O miłości proponuję porozmawiać z moją żoną.
Barbara: – Patrycja to cudowna dziewczynka. Ma inny temperament niż nasza córka, ale mamy wspólny system wartości i od 7 lat tworzymy zżyte stado. Mateusz: – Dziewczynki uczą się od siebie wzajemnie tego, czego im brak. Jedna przebojowości, a druga spokoju. Przed przyjęciem siedmiorga podopiecznych spytaliśmy nasze dzieci, czy tego chcą. Ucieszyły się, że to superpomysł. Wprowadzając się do nowego domu, podzieliliśmy go na dwie części – naszą i podopiecznych. Dzieci biologiczne mieszkają w jednym skrzydle i jeśli byłoby im za trudno, to mogłyby się wycofać, ale z tego nie korzystają. Na początku ubolewały, że mają nas dla siebie za mało. Ale kiedy dłużej z nimi porozmawialiśmy, okazało się, że kiedy wcześniej pracowaliśmy poza domem, byliśmy w domu jeszcze krócej. Barbara: – Pracujemy cały czas na wysokich obrotach, ale staramy się wyszarpać czas dla dzieci biologicznych. Wieczorem razem się modlimy, czytamy książki, rozmawiamy o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia. Szczególnie potrzebuje tego Janek. Staramy się mu pokazać, że każdy jest ważny na swój sposób. Mateusz: – Nie obciążamy naszych dzieci opieką nad innymi. Chcemy, aby miały swoje dzieciństwo.
„Tak” zamiast „nie”
Mateusz: – Kiedy zwracam się do dzieci, żadnego zdania nie zaczynam od „nie”. Zamiast „Nie bijcie się” wolę powiedzieć „Chodźcie, zagramy w warcaby”. Nie zmuszamy ich do wykonywania obowiązków domowych, odrabiania lekcji, ale od tego, czy się do nich przykładają, zależy wysokość ich kieszonkowego czy możliwość korzystania z komputera. Uczymy ich, że to nie dorosły ich pilnuje, ale sami muszą się pilnować. Przekazujemy reguły postępowania, system moralny, ale to oni muszą żyć według nich.
Barbara: – Stawiamy na wolność i obserwujemy, jak dzieci uczą się z niej korzystać. Kiedy na śniadanie robią sobie same kanapkę, różnie im wychodzi. Czasem trzeba im przypominać, żeby wylądowała w tornistrze. Każde z podopiecznych ma w zakresie swoich obowiązków sprzątanie. Ale przy dziesięciorgu dzieciach i jednym psie na pokładzie nie da się zachować idealnego porządku. Trzeba było ustalić priorytety – albo żyjemy, albo cały czas sprzątamy. Po wielu latach odpuściłam ze sprzątaniem, żeby mieć czas na to, co najważniejsze. – A co jest najważniejsze? – pytam. – Czas poświęcony drugiemu – odpowiada. – Żeby być z nim, posłuchać, co ma do powiedzenia. Czuję się sfrustrowana, kiedy dzieci wpadają po szkole i każde chce coś powiedzieć. Mam tylko dwoje uszu, a ich jest dziesięcioro. Na szczęście nie wszyscy wracają naraz. Bardzo lubią się dzielić swoimi przeżyciami. Czasem tylko padnie pytanie „Co ty, ciociu, dziś robiłaś?”. Zwykle to ja ich wysłuchuję i staram się zaradzać ich problemom.
Barbara: – Nasi podopieczni mają za sobą wiele złych doświadczeń. Uczę się od nich patrzenia na świat oczami kogoś skaleczonego, ale nie ciągnę ich za język. Czasem zdradzają swoje doświadczenia jednym słowem, jakimś wspomnieniem. Mateusz: – Mają zapewnioną stałą opiekę psychologiczną i trudne tematy zostawiamy fachowcom. Nie rozdrapujemy ich ran, ale staramy się zapewnić im opiekę i dawać pozytywne wzorce. Mamy szczęście, że rodzice „naszych” dzieci są katolikami i wyrazili zgodę na to, żeby razem z nami uczestniczyły w praktykach religijnych.
Miłość
Barbara: – Mój mąż przekłada swoją siłę i wewnętrzny spokój na pracę z dziećmi. Często, obserwując go, jestem pełna podziwu. W sytuacjach ekstremalnych, kiedy emocje mogą sprawiać dodatkowy kłopot, umie odsunąć je na bok i rozsądnie podejmować decyzje. Mateusz: – W rodzinie zastępczej emocje trzeba odstawić na bok. Nieraz słyszeliśmy, jak w innych rodzinach zastępczych nastolatka, chcąc uzyskać jakieś korzyści, oskarżała opiekunów o molestowanie seksualne. My mamy pod opieką 12-, 13-letnie dziewczynki. Musimy się do nich odnosić w zależności od tego, jaki mają temperament i jaką historię życia. Próba ujednolicenia podejścia do nich jest z góry skazana na porażkę.
Wracam do tego, co powiedziałam na początku, przypominając, że obydwoje dają podopiecznym miłość. – Miłość kojarzy się z czymś nierozerwalnym, trwałym, a my nasze dzieci musimy za jakiś czas oddać ich rodzicom biologicznym – odpowiada Mateusz. – Ustawa mówi, że dziecko może przebywać w rodzinie zastępczej 18 miesięcy. Po upływie tego czasu sąd ma podjąć decyzję, co się z nim stanie. Albo pójdzie do adopcji, albo wróci do rodziców. Z jednej strony wydaje się to bezduszne, bo z góry została wyznaczona granica, bez względu na ocenę stanu dziecka, a z drugiej to dobrze, bo zmusza biologicznych rodziców do przygotowania się na powrót dziecka. Oni często udają, że coś sami robią, a wolą, żeby ktoś inny z ich dziećmi na co dzień odrabiał lekcje, chodził do lekarza. Oni dostają je na weekend i wszystko jest OK.
Barbara: – Mój mąż ma niewyczerpane pokłady radości i wielką odwagę. To, co udało nam się zrobić, to jego zasługa. Poszłam za nim w lęku i chyba nam się udało. Swoją radością promieniuje na otoczenie, a ja wiem, skąd ją bierze. – Najważniejszy jest dla mnie Bóg – dopowiada Mateusz i jest trochę skrępowany, że używa tak wielkiego słowa. Potem opowiada, że nie wie, jak to się dzieje, że łatwiej jest im wyprawić do szkoły dziesięcioro dzieci niż wcześniej troje. Tak samo jest ze spaniem. Leżą w łóżkach już o 21. – To się nie stało samo, ale wymagało ciężkiej roboty – mówi. – Ale uwielbiam pracować z dziećmi. Widzę taką prawidłowość, że jak się tylko oduczy ich robienia zła, to zostanie w nich pustka po nim. Musimy wypełnić ją dobrem, żeby dziecko zaczęło na nowo żyć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |