Poznali się pod koniec lipca. We wrześniu wzięli ślub cywilny, w październiku – kościelny. Potem wychowali ośmioro dzieci. A teraz już na spokojnie mogą cieszyć się wnukami. Na razie jest ich „Tylko” 21.
Mąż piecze ciasto
Jerzy chciał mieć troje dzieci, Henryka – sześcioro. Bóg postanowił połączyć ich wizje rodziny i dał im 9 pociech. Jednak przedostatni, Tomaszek, zmarł przed urodzeniem.
Małżonkowie mimo sporej gromadki znaleźli czas na naukę, kulturę, kolejne studia, polityczne zaangażowanie (pan Jerzy swego czasu był m.in. zastępcą prezydenta Katowic). Każde z ich dzieci otrzymało imiona związane z aktualną sytuacją polityczno-religijną. Każde poznało i odwiedziło miejsca kultu swoich patronów.
– Gdy żona była w szpitalu, bo rodziło się kolejne dziecko, to jakoś musiałem sobie radzić. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to to, żeby dzieci nakarmić, ubrać i pojechać z nimi tam, gdzie jest mama. Kiedy pojawiałem się z nimi na dziedzińcu szpitala, wywoływaliśmy poruszenie serc innych kobiet. Stawały przy oknie i bacznie nas obserwowały. A myśmy skandowali: „Henryka, pokaż Patryka!” – uśmiecha się pan Jerzy. – Albo: „Mamusia, pokaż Piotrusia”. Mąż zawsze był przygotowany, miał jakieś serki homogenizowane, sadzał dzieci na ławce, każdemu dawał łyżeczkę – uzupełnia jego żona. – I wtedy, z konieczności, musiałem nauczyć się pieczenia – dodaje pan Jerzy. – Kiedyś przysłał ciasto, a inne kobiety dziwiły się: „Z tyloma dziećmi jeszcze pani ciasto upiekł?!”. – Mąż nikomu nie pozwolił pomóc, oczy podkrążone, ale dawał sobie radę – wspomina pani Henia.
Henryka, absolwentka filologii rosyjskiej, pracowała przez dwa lata, potem przez kolejnych kilkanaście była na urlopie macierzyńskim albo wychowawczym. Do szkoły wróciła, kiedy najmłodsza, Jadwiga, miała rok.
– Materialnie bywało trudno, ale zdarzały się cuda. Byliśmy na Mszy w Panewnikach z dziećmi. Przybiega córka Karolina i trzyma banknot, odpowiednik dzisiejszych 200 zł. Jakaś starsza pani jej dała i powiedziała, żeby mamie przynieść – wspomina pani Henryka. – Chłopcy byli ministrantami, a ja w pewnym momencie postanowiłam, że nie ma telewizji, dopóki nie jesteśmy na Mszy. No to oni wstawali na pierwszą Mszę, na 7.00 – uśmiecha się.
Małżonkowie praktykowali też codzienną wspólną modlitwę, dziesiątkę Różańca. – Bywało, że młodsze nie dawały rady, pokładały się, jęczały – wspomina ich mama.
Dziś dzieci państwa Chmielewskich same tworzą wielodzietne rodziny. Troje z nich mieszka w Irlandii, Patryk jest w seminarium u salezjanów. Jedni skończyli studia, inni jeszcze studiują. A największą radością dziadków są wnuczęta. 21 z nich żyje, troje jest już w niebie.
– Jak zapamiętujemy te wnuki? Wymyśliłem sobie litanię do świętych patronów naszych dzieci i wnuków. Z każdym imieniem powtarzanym trzykrotnie. Na to pozwala chociażby spacer na popołudniową Mszę – uśmiecha się pan Jerzy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |