Za marzeniami

Świat jest na wyciągnięcie ręki, a brak dużych pieniędzy na koncie czy w portfelu nie musi być przeszkodą w wyprawach do odległych krajów.

Egzotyka południowo-wschodniej Azji

Przejażdżka na słoniu, pogłaskanie tygrysa, wypuszczenie młodziutkiego żółwia do morza – o tym wszystkim marzył Sebastian Robaszkiewicz, student z Wrocławia, który wraz ze swoją dziewczyną Moniką ruszył na cztery miesiące do Tajlandii, Kambodży, Laosu, Singapuru i Indonezji. – Studia to jeden z lepszych okresów na podróżowanie. W Klubie Podróżników BIT spotkałem ludzi, którzy mają taką samą pasję jak ja. Już jako dziecko marzyłem o dalekich wyprawach, ale dopiero słuchając prelekcji tych, którzy w świat już wyruszyli, zacząłem realizować swoje marzenia. Chłonąłem ich rady i opowieści, wreszcie zacząłem ich naśladować – wyjaśniał Sebastian. Wspominając podróż po Azji, opowiadał o pysznym jedzeniu, aromatycznych przyprawach, słodkich owocach i kursie gotowania, na który wybrał się z Moniką. Spróbował skorpiona, pająka czy szarańczy. – Obrzydliwie to wygląda i smakuje jak sos sojowy, którym było pokropione. Ale próbowałem, żeby potem nie żałować, że się nie odważyłem – mówił.

Opowiadał też o wulkanach, na które się wdrapywali, czy o Rajskiej Wyspie, na której nie ma dróg i samochodów, a także o rozczarowaniu wyspą Bali, na którą dotarli w porze deszczowej, kiedy woda wyrzuca na brzeg mnóstwo śmieci. Ich celem było poznanie azjatyckiej przyrody, zobaczenie miejsc trudno dostępnych, dlatego wytrwale szukali dróg i możliwości dotarcia choćby na plażę, na której wykluwają się żółwie morskie.

Sposób na Australię

Ewelina Karbownik i Michał Kurian z Wrocławia z tytułem magistra rozpoczęli prace, w których po 8 godzin dziennie siedzieli za biurkiem. Wytrzymali dwa lata. – Zarobiliśmy trochę kasy i na pół roku postanowiliśmy wybrać się gdzieś daleko. Kupiliśmy bilet w jedną stronę do Tajlandii, bo udało nam się znaleźć tanie loty do Bangkoku – opowiada Michał. I dodaje, że pierwsza rada, jaką mają dla przyszłych podróżników, dotyczy bagażu. – Kiedy się pakowałem na wyjazd, mój plecak ważył 19 kilogramów, kiedy wróciłem po pół roku – zaledwie osiem. Naprawdę, większość rzeczy, które wydają nam się niezbędne, w podróży się nie przyda, albo można je będzie kupić na miejscu – wyjaśnia.

Michał i Ewelina byli m.in. w Indiach, Nepalu, Malezji, Indonezji, a po trzech miesiącach, kiedy byli już zmęczeni hałasem, brudem, zwierzętami, które na ulicy jedzą plastik, w drugiej części półrocznej podróży wylądowali w Dawin w Australii. – Pamiętajcie, że ten kraj jest tak duży jak Europa, więc w trzy miesiące nie sposób zwiedzić go w całości. Jest tam też mniej więcej trzy razy drożej niż w Polsce, dlatego musieliśmy się przestawić na tanie podróżowanie – mówili. Skorzystali m.in. z relocation deal. A więc podpisali umowę z wypożyczalnią samochodów, że zwrócą campera do miasta, z którego został wypożyczony przez ostatniego klienta. – Limit kilometrów, które mogliśmy przejechać, wynosił długość trasy plus 500 kilometrów, które w zupełności wystarczyły, by zobaczyć to, co chcieliśmy – podkreślał Michał.

W Townsville zamieszkali na miesiąc, bo skorzystali z opcji house sitting. – Gospodarze naszego domu wyjechali na pewien czas do pracy w innym regionie Australii, a w domu zostawili psa, kota i rybki. To popularne wśród Australijczyków rozwiązanie – że udostępniają swój dom do zamieszkania w zamian za opiekę nad nim i nad zwierzętami. A kiedy podróżnicy zdecydowali się ruszyć dalej, kupili własne auto, które przed powrotem do Polski sprzedali innym turystom. Oczywiście wybrali samochód, w którym mogli też spać. Dzięki temu nie wydawali dużych sum ani na komunikację, ani na noclegi.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg