Samuel urodził się 12 stycznia 2016 roku. Żył 38 tygodni w brzuchu mamy i 31 minut na tym świecie. Jego krótkie życie nauczyło nas jednak, że każdy jest cenny w oczach Boga. Teraz czekamy na Zmartwychwstanie.
Kiedy młodszy syn Kasi i Sławka Łukasiuków skończył 5 lat, zdecydowali oni, że chcą podjąć trud urodzenia i wychowania trzeciego dziecka. To była decyzja wynikająca z wiary i gotowości poświęcenia. – Mamy komfortowe życie. Dzieci są już coraz bardziej samodzielne, można je zostawić same w domu albo razem gdzieś wyjść czy wyjechać na wakacje, na narty. Mały człowiek to wszystko zaburza na co najmniej 5 lat, a nasz wiek też nie sprzyja już znoszeniu z łatwością nieprzespanych nocy i fizycznego zmęczenia. Nastawialiśmy się na niełatwe zmagania. Nikt z nas wtedy nie przypuszczał, że może to być zupełnie inny trud – mówią małżonkowie.
Przez dłuższy czas nie dochodziło do poczęcia. Cyklicznie wykonywane badania wykazywały, że zdrowotnie wszystko było w porządku. Czekali więc, ufając, że Pan Bóg da im we właściwym czasie to, co będzie dobre. – Kiedy już w sumie pogodziliśmy się, że nie zostaniemy kolejny raz rodzicami, pod koniec maja 2015 roku nieoczekiwanie okazało się, że moja żona jest w ciąży. Uznaliśmy to za Boży cud. Z wielką radością informowaliśmy naszych bliskich o tym fakcie i przygotowywaliśmy się na zmiany w naszym życiu. Choć ciąża przebiegała prawidłowo, dla dobra dziecka musieliśmy zmienić nasze plany wakacyjne. Kasia czuła się świetnie, a młodszy syn nie mógł się wprost doczekać, kiedy będzie mógł przytulić malucha – opowiada Sławomir Łukasiuk.
Deklaracja wyboru
Na pierwsze badanie USG w 13. tygodniu ciąży wybrali się całą rodziną. Lekarz już na samym początku badania powiedział, że nie wszystko może być tak, jak by tego chcieli. Diagnoza brzmiała: przepuklina pępowinowa. Na tym etapie rozwoju dziecka niewiele więcej można było stwierdzić, a scenariusze mogły być różne – włącznie z tym, że przepuklina samoistnie się wchłonie lub będzie można ją operować po urodzeniu. Padła propozycja wyjazdu na konsultację do Warszawy, do lekarza, który ma duże doświadczenie z trudnymi przypadkami. Wiedzieli, że jeśli uzna, iż wady są poważne – „będzie kazał usunąć”.
– Takiego scenariusza zupełnie nie braliśmy pod uwagę. Nie pojechalibyśmy do lekarza, który każe nam zabić nasze dziecko, bo być może jest chore. Zastanawialiśmy się, co Pan Bóg chce zrobić, czego chce nas nauczyć, dając nam takie doświadczenie. Nie mieliśmy wątpliwości, że ma to wypróbować naszą wiarę i skoro je dostaliśmy, to damy radę przejść przez wszystko z Bożą pomocą. Chyba ani przez chwilę nie myśleliśmy, że to jest niesprawiedliwe. Mówiliśmy za Hiobem: „Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?” – mówią małżonkowie.
Samuel = Pan wysłuchał
Sytuacja była poważna. Kasia i Sławek zmagali się z własnymi oskarżającymi myślami i słowami innych ludzi. Pytali: co zaniedbaliśmy? Trafili na dalszą diagnozę do poradni przy Warszawskim Hospicjum dla Dzieci. Tu dostali wiadomość o wadzie serca i skierowano ich na badania genetyczne. Lekarz odnotował w opisie badania deklarację: „pacjentka jest zdecydowana kontynuować ciążę bez względu na wyniki badań genetycznych”.
Amniopunkcja potwierdziła najczarniejszy scenariusz – nieprawidłowy kariotyp męski z trisomią 18, zespół Edwardsa. – Tu znów padły słowa, że zostało mało czasu na decyzję, by zakończyć ciążę. Był 18. tydzień, ale my decyzję podjęliśmy już dawno. Jakkolwiek chore byłoby nasze dziecko, nie mamy prawa odbierać mu życia i narażać na okrutną śmierć w wyniku aborcji – podkreślają. Paradoksalnie, odczuli pewną ulgę dzięki wiedzy, że zespół Edwardsa jest losowy, niezależny od genów, nie ma też wpływu na przyszłe potomstwo. Przestali się obwiniać.
– Czułam się w ciąży bardzo dobrze. Byłam wdzięczna Panu Bogu, że nie mam żadnych dolegliwości, wszystkie moje wyniki są prawidłowe. Odpoczywaliśmy na wakacjach aż do następnego badania USG w Warszawie w 20. tygodniu ciąży – mówi Kasia. Wtedy dostali kolejną dawkę złych informacji – serce jest za duże, nieprawidłowo zbudowane, źle położone, nie będzie wydajnie pracować po narodzeniu. Ich synek ma wadę w każdej komórce swojego ciała. Nie będzie miał szansy na długie życie, nawet jeśli urodzi się żywy. Nikt nie będzie go ratował, reanimował, podłączał do respiratora. Pozwolą mu po prostu spokojnie odejść.
– Rozmawialiśmy z panią psycholog. Najbardziej poruszyły nas słowa, że nie możemy się bronić przed miłością i przywiązaniem do naszego synka. On już jest i na zawsze będzie częścią naszej rodziny – opowiadają. Wtedy też zdecydowali, jakie imię dadzą synowi. – Natchnęła nas historia biblijnej Anny, która modliła się o dziecko (czytaliśmy ją w poczekalni przed badaniem USG). Bóg jej wysłuchał. „Anna poczęła i po upływie dni urodziła syna, i nazwała go imieniem Samuel, ponieważ [mówiła]: »Uprosiłam go u Pana«” – opowiadają.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.