Samuel urodził się 12 stycznia 2016 roku. Żył 38 tygodni w brzuchu mamy i 31 minut na tym świecie. Jego krótkie życie nauczyło nas jednak, że każdy jest cenny w oczach Boga. Teraz czekamy na Zmartwychwstanie.
Walka
Druga połowa ciąży upłynęła pod znakiem spotkań z osobami, które mogły pomóc przejść przez to doświadczenie. Umówili się też na rozmowę w Lubelskim Hospicjum dla Dzieci im. Małego Księcia. – Spotkał się z nami o. Filip i dr Joanna Rafalska. Dostaliśmy zastrzyk nadziei, że może nie będzie tak źle. Wady przy zespole Edwardsa są tak zróżnicowane, że przed narodzeniem dziecka nie można właściwie nic przesądzać, a jak się urodzi i przeżyje, to jest wiele możliwości pomocy w opiece nad nim – mówi Kasia.
Przy trzecim badaniu USG w Warszawie w 24. tygodniu widoczna była progresja wady serca. W opisie badania przeczytali, że „istnieje wysokie ryzyko wewnątrzmacicznego zgonu płodu”. – Każdy kolejny dzień zaczynałam i kończyłam czujnym „nasłuchiwaniem”, czy Samuel się porusza, czy żyje. Cały czas był z nami i dawał o sobie znać. Zastanawialiśmy się, jak to jest, że wbrew przewidywaniom lekarzy on wciąż żyje – opowiadają rodzice. Po ostatnim badaniu w Warszawie w 35. tygodniu wiedzieli, że czas z Samuelem będzie krótki. W 38. tygodniu tętno Samuela zaczęło słabnąć. Nie można było dłużej czekać z operacją. Poród przebiegał w większości zgodnie z planem. Samuel urodził się o 9.04.
– Dzięki uprzejmości dr Ludmiły Janeczko mogłem zobaczyć mojego synka tuż po urodzeniu. Był śliczny. Chwilę później, gdy polewałem jego główkę wodą święconą, wypowiadając formułę chrztu, odpowiedział krótkim kwileniem – mówi Sławek. Potem położne zaniosły go do mamy, tak aby oboje mogli nacieszyć się swoją bliskością. Po kilku minutach Samuela przewieziono w inkubatorze na przyległy oddział intensywnej terapii noworodków. Podłączony monitor pulsu zaczął pokazywać jakieś błędy, więc doktor osobiście osłuchała Samuela i szybko zawołała drugiego lekarza, aby zweryfikować diagnozę: serduszko naszego synka przestawało już bić.
– Poprosiłem, aby dano mi go na ręce. Usiadłem z nim na fotelu i tuliłem do siebie jego delikatne, malutkie ciało, a łzy płynęły mi po policzkach Była 9.35 – wtedy Samuel odszedł do Pana. Przypomniały mi się słowa: „Przybył Pan i stanąwszy, zawołał jak poprzednim razem: »Samuelu, Samuelu!«. Samuel odpowiedział: »Mów, bo sługa Twój słucha«” – wspomina Sławek.
Wygrana
– Przygotowywaliśmy się do pogrzebu. Potrzebowałam trochę czasu, żeby odzyskać siły, więc termin był dość odległy. Formalności wypełniały czas. Chcieliśmy, aby cała uroczystość była w duchu nadziei, a nie rozpaczy. Mój mąż pracował wieczorami nad treścią prezentacji, którą chcieliśmy pokazać po pogrzebie. Na cmentarzu mąż niósł trumnę z ciałem naszego synka. Trzymałam go pod rękę i szliśmy tak w milczeniu. Przyciskałam do siebie zdjęcie Samuela. Bardzo mi pomagało patrzenie na nie, jakoś materializowało moją tęsknotę. Cały czas powtarzałam sobie w duchu, że w tej trumnie nie ma naszego dziecka, że ono jest w niebie. Inaczej nie mogłabym patrzeć spokojnie, jak chowają białą trumnę pod betonowe płyty przyprószone śniegiem – mówi Kasia.
– Bardzo tęsknimy za naszym Samuelem, ale jesteśmy przekonani, że jest zbawiony i ogląda Pana Boga twarzą w twarz. To daje nam radość w tym cierpieniu, którego doświadczamy. Jesteśmy tymi samymi, ale już nie takimi samymi ludźmi. Samuel w swoim krótkim życiu nauczył nas, że warto było podjąć walkę o to życie – krótkie na ziemi, ale wieczne w niebie. Choć ta walka z perspektywy ziemskiej wydawała się beznadziejna, bo przegrana – zakończona śmiercią, to z perspektywy tego, w co wierzymy, była zwycięska – bo mogliśmy pokonać naszą słabość mocą wiary w Pana Jezusa – nasze życie i zmartwychwstanie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |