Chciałam tam wrócić

Ewa Gorzelak opowiada o złej chorobie dziecka, z której powstała dobra fundacja.

Gdy choruje dziecko – choruje cała rodzina. To prawda?

Niestety tak. Dlatego staramy się wspierać całe rodziny. Najczęstsze problemy są natury finansowej. Nasi podopieczni mają założone subkonta, dzięki czemu możemy im refundować wydatki związane z leczeniem poza­szpitalnym, które czasem jest niewyobrażalnie drogie. A w szpitalu staramy się zapewnić jak najwięcej atrakcji wywołujących na ustach dzieci uśmiech. Jesteśmy pierwszym oddziałem onkologicznym, który stosuje dogoterapię, organizujemy małym pacjentom urodziny, zajęcia artystyczne, wycieczki. Choćby po to, by Warszawę kojarzącą się ze szpitalem i Dworcem Centralnym zobaczyli z innej perspektywy. Zbudowaliśmy też świetny plac zabaw przy CZD. Organizujemy kolonie Wakacyjna Kropla Szczęścia, po których otrzymujemy telefony od szczęśliwych rodziców, że dzieci pozytywnie się zmieniły, usamodzielniły. Współfinansujemy również zakup potrzebnego na oddziale sprzętu.

Prowadzicie również grupy wsparcia dla rodzin w żałobie

Tak. I o tym za mało się mówi. Grupę prowadzimy wspólnie z inną fundacją, prowadzącą dziecięce hospicjum domowe w Otwocku. Rodzice spotykają się, rozmawiają, otrzymują psychologiczną pomoc w czasie żałoby. Co roku w drugą niedzielę grudnia w kaplicy na miejscu objawień przy sanktuarium na Siekierkach mamy Dzień Palenia Świec. Jest to Msza św. za rodziny dzieci, które odeszły. Niezwykłe są te Msze Wielu rodziców mówi, że doświadcza wtedy duchowej obecności ich dzieci.

Choroba dziecka spowodowała, że ograniczyłaś swoją działalność zawodową?

Podczas leczenia tryb pracy pozwalał mi na dostosowanie zdjęć do czuwania przy łóżku dziecka. Gdy Rysio wyzdrowiał, chciałam skupić się na grze w teatrze, jednak pochłonęła mnie praca w fundacji. Nie można robić wszystkiego, bo doba się kiedyś kończy. Grałam więc w kolejnym serialu, ale urodziłam trzecie dziecko, Zosię. I to mnie znowu wybiło z „rynku”, a w moim wieku ponowne zaistnienie nie należy do najprostszych. Zaczęłam z mężem produkować przedstawienia, w których oczywiście gramy. Dla dorosłych spektakl „Twoje pocałunki Mołotowa” i moje autorskie interaktywne bajki, właściwie bez słów, dla dzieci w wieku 1–6 lat. Wystawiamy je na przeróżnych komercyjnych imprezach, w przedszkolach, domach kultury. Dzieciaki są ogromnie krytycznym, ale też wdzięcznym widzem, reagują żywiołowo. Podczas przedstawień siedzą z otwartymi dziobami, a mnie gra dla nich sprawia ogromną przyjemność.

A nie czujesz czasem żalu, że sytuacja, której doświadczyłaś, w jakiś sposób podcięła Ci skrzydła aktorskie?

Bywa, że patrzę na moją tzw. karierę nieco nostalgicznie, z nutką niespełnienia. Jednak podchodzę do życia w bardzo konkretny sposób, nie oglądam się za siebie. Obecnie, jeśli chodzi o przestrzeń zawodową, jestem niezależna, tworzę i pokazuję ludziom to, co sama chcę. Oczywiście marzę o tym, żeby ktoś mnie zatrudnił i żebym znowu mogła być „tylko aktorką”. Tym bardziej że popularność otwiera drzwi do wielu ludzkich serc i portfeli – a ja w fundacji wiem, co z tym zrobić. Co może ciekawe, właśnie jako „znana aktorka” po raz pierwszy zetknęłam się z dziecięcym oddziałem onkologicznym. Grałam wtedy w popularnym serialu, a zdjęcia kręciliśmy właśnie w CZD. Byłam już mamą maleńkiego Rysia. Patrzyłam na oddział i myślałam: chciałabym tu wrócić i coś dla tych chorych dzieci zrobić.

Szybko wróciłaś.

I mnie przeczołgało. Ale ta dramatyczna sytuacja spowodowała, że moje życie się przewartościowało. Pewnie byłabym innym człowiekiem, gdyby Rysiek nie zachorował.

Można być wdzięcznym za chorobę dziecka?

Nie sądzę. Można jednak każdą sytuację, każdą życiową przeszkodę przyjąć na trzy sposoby: albo negatywnie, albo neutralnie, albo pozytywnie. Można tak pokierować trudną drogą, którą idziemy, by wynikło z niej jakieś dobro. Sens życia człowieka, każdego zresztą, to dzielenie się sobą i pomoc drugiemu człowiekowi. Teraz to wiem. I w tym sensie choroba dziecka „przydała się”, bym tę prawdę zrozumiała. Nigdy jednak bym nie powiedziała, że można dziękować za cierpienie własnego dziecka. I chociaż mam poczucie, że jako fundacja tworzymy wartościowe dzieło (duży ukłon w stronę pracujących w niej na co dzień dziewczyn!), choroby syna – jako samej sytuacji – żałuję.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg