Straciła własne dziecko, świadomie adoptowała chore. Mówi, że Bóg, zabierając, daje, a kiedyś wytłumaczy sens.
Violetta Tomczyk zgłosiła się do naszej redakcji, bo – jak powiedziała – czuje się trochę wywołana do tablicy po przykrym wydarzeniu związanym z oknem życia w Radomiu. Przypomnijmy: w internecie rozpowszechnione zostało zdjęcie radomskiego okna z napisem: „Nie przyjmujemy dzieci z wadami genetycznymi!!! Brak chętnych na adopcję”. Gdy tymczasem widnieje tam napis: „Mamo, pozwól mi żyć!”.
Ogarnęło mnie oburzenie
– To było krzywdzące. Tak, czuję się skrzywdzonym rodzicem adopcyjnym chorego dziecka. Dziecka przyjętego z pełną świadomością nieuleczalnej i śmiertelnej choroby. Nie oczekuję żadnych słów uznania czy podziwu, nie po to zabieram głos. Czuję, że muszę powiedzieć głośno, iż dzieci niepełnosprawne też znajdują rodziców, i wcale nie z litości, bo choć są to bardzo trudne decyzje, mają solidny fundament – mówi V. Tomczyk.
Z mężem Arturem są małżeństwem z 10-letnim stażem. Ona jest pielęgniarką, a on – z wykształcenia świecki teolog – pracuje obecnie jako kierowca. – Adopcja była wpisana w nasze życie już w okresie narzeczeństwa. Wiedzieliśmy od razu, że do niej dojdzie, dlatego zaraz po ślubie trafiliśmy do Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego przy Caritas Diecezji Radomskiej. Oboje jesteśmy ludźmi wierzącymi, stąd nie wyobrażaliśmy sobie innego ośrodka. W okresie przygotowania do adopcji zaszłam w ciążę, ale mimo to drugim torem szła procedura adopcyjna. I wtedy przyszło bolesne doświadczenie straty własnego dziecka – wspomina pani Violetta. Od tego momentu kobieta musiała sobie radzić z bólem po stracie i finalizacją procedury ado- pcyjnej. Marysia trafiła do nich dwa lata po ślubie. Miała pół roku, była chorym dzieckiem. – Od pierwszego spojrzenia w oczy tego dziecka w sterylnym, białym i pozbawionym zabawek łóżeczku w szpitalnej sali wiedziałam, że to jest moje dziecko. Oboje z mężem mieliśmy to szczęście, że nie musieliśmy dokonywać żadnych wyborów między dziećmi. Jestem wdzięczna Panu Bogu i ośrodkowi adopcyjnemu, że moje dziecko było pierwszym, które nam przedstawiono. Nikt nas nie okłamał, to my dokonaliśmy wyboru – mówi mama adopcyjna i zaznacza, że takich wyborów dokonuje wiele rodzin, świadomie przyjmując chore dzieci. – My nie domagamy się specjalnego traktowania, gratyfikacji finansowej lub gloryfikowania naszych zasług czy poświęcenia. Ale po publikacji kłamliwego zdjęcia ogarnęło mnie oburzenie. Zrobiłam to, co zrobiłam. To była decyzja moja i mojego męża. Nabrałam trochę odwagi, by się pokazać i by powiedzieć o tym głośno. Nie interesuje mnie ani czarne, ani kolorowe skandowanie, bo są takie wartości, nad którymi nie podejmuje się dyskusji – mówi pani Violetta, jednocześnie wyrażając żal, że musi się wychodzić na ulice, by bronić najświętszych rzeczy osadzonych na prawie Bożym, jakim jest prawo do życia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |