Recepta na szczęście? Wyłączyć telewizor, rozmawiać i „marnować” czas dla siebie nawzajem.
On jest nauczycielem języka polskiego i wicedyrektorem szkoły w podwarszawskim Międzylesiu, ona założyła i prowadzi Artystyczną Pracownię Upominków „Kokardka” w Gołotczyźnie k. Ciechanowa, a dzięki swoim manualnym zdolnościom potrafi stworzyć niesamowite lalki, bombki i inne upominki. Mają pięciu synów; wszyscy, oprócz najmłodszego Antosia, są ministrantami w kościele w Sońsku.
Ta miłość się nie rozdrabnia
Pani Rusłana pochodzi z Ukrainy. Urodziła się w rodzinie prawosławnej. 19 lat temu przyjechała do Polski i – jak sama mówi – pod wpływem Jana Pawła II i wrażenia, jakie wywarła na niej jego śmierć, przeszła do Kościoła katolickiego. – Na Ukrainie praktykowanie wiary było zabronione. Moja mama modliła się w domu, ale my nie mogliśmy chodzić do cerkwi. W Polsce zaczęłam chodzić do kościoła. Podobało mi się, że gdy ksiądz mówi w czasie nabożeństwa, a ja go rozumiem, to wydaje mi się, jakby mówił wprost do mnie – mówi Rusłana Dzilińska. Od swojej mamy i babci przejęła uzdolnienia plastyczne, ale rękodzieła uczyła się już w Polsce. Teraz ma pracownię, stronę internetową i mnóstwo zamówień z całej Polski na upominki na każdą okazję.
Pan Przemysław od 10 lat uczy w szkole podstawowej dla chłopców „Żagle”, którą prowadzi Stowarzyszenie Wspierania Edukacji i Rodziny „Sternik”. Inspiruje się ono nauczaniem św. Josemaríi Escrivá, założyciela Opus Dei, który zwracał uwagę, że rodzice są pierwszymi wychowawcami, a szkoła ma być środowiskiem, które te wartości domu i rodziny ugruntowuje według porządku: rodzice – nauczyciele – dzieci (szkoła bowiem jest o tyle skuteczna, o ile będzie zgodna z systemem wychowawczym rodziców, o ile jest przedłużeniem atmosfery domu rodzinnego). – Wokół nazwy szkoły: „Żagle” można zbudować pewne przesłanie do pracy i nauki dla młodych ludzi, aby mieli w życiu określony cel i wartości, aby płynęli w życiu napędzani wartościami, aby byli odpowiedzialni i pracowici – mówi.
O podobne wartości i ducha wychowania chodzi też w rodzinie. Co najważniejsze, sprawdza się to między rodzicami i rodzeństwem: Michałem, Łukaszem, Kubą, Mateuszem i Antosiem. W domu każdy ma swoje obowiązki i zainteresowania: jeden z nich gotuje, drugi piecze ciasta... – Uczymy ich odpowiedzialności, miłości do siebie nawzajem i do innych ludzi oraz przypominamy złotą zasadę postępowania, aby drugiemu nie robili tego, co im jest niemiłe – mówi pani Rusłana. – W zabieganiu musimy uważać, aby miłość rodzinna nie rozdrobniła się, aby synowie widzieli, że rodzice są sobie bliscy i w dobrej relacji. W budowaniu tych relacji pomaga nam wyłączony telewizor, aby wtedy lepiej siebie usłyszeć, zrozumieć i dłużej ze sobą porozmawiać – dodaje pan Przemysław.
O czym marzy twój mąż?
– Małżeńskie szczęście to łaska, którą otrzymujemy od Pana Boga – mówili przed dwoma tygodniami w przasnyskiej farze Joanna i Norbert Dawidczykowie z Ostrołęki, zaangażowani w działania na rzecz małżeństw. Prowadzą oni rekolekcje, konferencje, warsztaty, dni skupienia oraz własną poradnię małżeńską i psychoterapii indywidualnej „Spotkanie”. Tej tematyce poświęcili ostatnio książkę „Bigos małżeński”, wydanej nakładem Płockiego Instytutu Wydawniczego. Od wielu lat są również związani z Odnową w Duchu Świętym.
– Hasłem naszej poradni są słowa: „Małżeństwo szczęśliwe jest możliwe”. Jesteśmy przekonani, że tak jest, sami tego szczęścia doświadczamy – mówiła na spotkaniu w Przasnyszu pani Joanna. – My wiemy, że taką łaskę od Boga otrzymaliśmy, ale z nią trzeba współpracować. Jezus podniósł małżeństwo do rangi sakramentu. Nie rodzicielstwo, które bardzo często uważamy za swoje główne życiowe zadanie, ale małżeństwo.
Powołując się na swoje obserwacje, małżonkowie wskazywali na trzy filary, które mogą pomóc w osiągnięciu szczęścia małżeńskiego. Pierwszy z nich to systematyczne i sukcesywne inwestowanie w życie małżeńskie. – To inwestowanie to inaczej „trwonienie” czasu dla małżonka, czyli robienie wszystkiego tak, aby nasze małżeństwo się rozwijało – wyjaśniała pani Joanna. – Zachęcamy do tego, aby „marnować” czas dla siebie, to znaczy siedzieć, rozmawiać i fizycznie nic nie robić. Po prostu być dla siebie, być ze sobą. Marnowanie czasu dla siebie to znaczy poświęcanie go sobie jak najwięcej, ale w odpowiedni sposób: bycie ze sobą, troszczenie się o siebie. To sprzyja poczuciu jedności. Okazuje się, że ten czas, pozornie zmarnowany, w naszym życiu owocuje.
Drugim elementem jest bycie ze sobą w ciągłym dialogu. – U źródeł każdego, większego czy mniejszego kryzysu małżeńskiego jest brak dialogu – zauważył pan Norbert. – Tak zaczynają się wszystkie nieszczęścia małżeńskie. Najpierw rozchodzimy się emocjonalnie, a dialog jest pomostem małżeńskim między mężem a żoną. W ten sposób się komunikujemy. Gdyby ktoś mnie zapytał: „Czy ty masz przyjaciela?”, odpowiedziałbym: „Tak. Moja żona jest moim przyjacielem”. To oznacza w praktyce, że moja żona jest tą osobą, o której myślę, kiedy przeżywam coś trudnego poza domem i chciałbym jej o tym opowiedzieć albo chcę się jej poradzić. Nieraz zwyczajnie w świecie potrzeba być wysłuchanym i usłyszeć: Jestem z tobą na dobre i na złe. Zobaczcie, jakie to jest piękne! Wiem, że to brzmi tak jakoś idealistycznie, ale w naszym małżeństwie właśnie tak to wygląda i wierzę, że w wielu małżeństwach też.
– Zachęcamy was do tego, żebyście ze sobą dialogowali, obojętnie, ile lat stażu małżeńskiego macie. Okazuje się, że większość kobiet, pytanych przez nas na warsztatach o największe marzenie męża, nie potrafiła na to pytanie odpowiedzieć. Ale mężczyźni też w tej dziedzinie nie pozostają dłużni – stwierdziła pani Joanna.
Za trzeci, najważniejszy filar w budowaniu małżeńskiej szczęśliwości, małżeństwo z Ostrołęki uważa prowadzenie życia duchowego, które w ich przekonaniu przenika się z dojrzewaniem emocjonalnym. – Jesteśmy przekonani, że te sfery muszą się przenikać – zapewniał pan Norbert. – Jeżeli się nie przenikają, jeżeli doświadczenie duchowe nie przekłada się na małżeńskie, a małżeńskie na duchowe, to będziemy w jakimś rozdwojeniu. Dlatego życie duchowe jest według nas niezbędnym elementem, żeby być szczęśliwym w małżeństwie. Według Dawidczyków, życie duchowe polega na utrzymywaniu osobistej relacji z Panem Bogiem poprzez podejmowanie codziennej modlitwy osobistej, uczestnictwo w niedzielnych Mszach św., regularne korzystanie z sakramentów.
– Dlaczego prowadzić życie duchowe? – pytał pan Norbert. – Dlatego, że weryfikuje ono nas i nasz egoizm. Stając w prawdzie, ucząc się rozmowy z Panem Bogiem, uczę się też samego siebie, dlatego że spotkanie z Bogiem jest trochę jak patrzenie w lustro. Widzę siebie Jego oczami, czyli widzę, kim naprawdę jestem i jaki jestem. Życie duchowe poszerza też serce, czyli zwiększa naszą umiejętność kochania drugiego człowieka: współmałżonka, dzieci, rodziców, teściów, innych ludzi, których spotykamy na drodze życia, ale także kochania siebie samego.
Norbert zauważył też, że prowadzenie życia duchowego uczy nas przyjmować i dawać przebaczenie. – Zachęcamy was, abyście dbali o małżeństwa swoje i innych, żebyście w nie inwestowali. My jesteśmy głęboko przekonani o tym, że małżeństwo szczęśliwe jest możliwe i że trzeba dołożyć wszelkich starań, aby ratować współcześnie małżeństwa. I żeby troskę o małżeństwo włożył Jezus w wasze serca – życzyła na zakończenie spotkania w przasnyskiej farze Joanna Dawidczyk.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |