Dzwoni od pięciu lat. Bywa, że kilka razy dziennie. Dzięki niemu wiele rodzin odzyskało spokój i… dzieci.
Witam na bezpłatnej infolinii dla rodziców zagrożonych odebraniem dzieci lub rodziców, którym dzieci odebrano – takie słowa podczas swojego dyżuru Marzena Kąkała wypowiada kilka razy. Dyżur trwa dwie godziny, cztery dni w tygodniu. Dzwonią rodzice z całej Polski. Zszokowani. Nie sądzili, że kiedykolwiek będą musieli wykręcić numer Telefonu Wsparcia Rodziców.
Początki
Telefon Wsparcia Rodziców, działający przy Fundacji Rzecznik Praw Rodziców, świętuje pięciolecie działania. To czas wielkiej pracy, wysiłku, ale też czas łez, długich rozmów, nieprzespanych nocy. I na szczęście również czas radości i poczucia dobrze spełnionego obowiązku. Przez pięć lat bowiem udało się pomóc 1188 rodzinom. Dzięki pracy zespołu skupionego przy fundacji udało się uchronić część dzieci przed pójściem do domu dziecka. Udało się też pomóc wielu rodzinom w odzyskaniu dzieci z placówek wychowawczych.
– Ponad pięć lat temu zaczęliśmy protestować przeciwko tzw. ustawie przemocowej, która pozwalała na zbyt mocną ingerencję w rodzinę. W tym na odbieranie dzieci rodzicom z naprawdę błahych powodów – opowiada Karolina Elbanowska. – Od początku wiedzieliśmy, czym wprowadzone przepisy mogą zaowocować, i niestety nasze przypuszczenia szybko się ziściły. Zaczęli do nas dzwonić zrozpaczeni rodzice, którym zabrano dzieci. Co nas mocno przestraszyło, powody były najczęściej niewspółmierne do podejmowanych przez państwo środków. Dlatego trzeba było działać.
Najpierw pomagali sami: Karolina i Tomasz Elbanowscy. Ale szybko okazało się, że skala problemu jest duża, i małżeństwo musiało zorganizować szerzej zakrojoną pomoc. Powstał więc Telefon Wsparcia Rodziców, będący bodaj jedyną instytucją, która społecznie pomaga rodzinom zagrożonym przez urzędniczy upór, niezrozumienie czy znieczulicę sądów.
Linię obsługuje Marzena Kąkała, koordynatorka pomocy. – Dyżur pełnię codziennie, od godz. 10 do 12. Rozmawiam z rodzicami z całej Polski, ale na tym moja praca się nie kończy. Czekam na akta sprawy, weryfikuję zgłoszenie. Potem wspólnie wybieramy kroki, które należy podjąć – opowiada pani Marzena.
Z jakimi trudnościami dzwonią rodzice? Historii jest wiele i są one bardzo różne. Wspólnym mianownikiem jest jednak często niezrozumienie urzędnicze, brak chęci realnej pomocy rodzinie i tzw. dobre chęci, którymi wybrukowane są domy dziecka. – Gdybym nie była w sprawę zaangażowana i nie znała konkretnych historii i ludzi, nie uwierzyłabym, że można np. ograniczyć prawa rodzicielskie za to, że dziecko nie radzi sobie w szkole, bo ma niezdiagnozowane ADHD, a szkoła „załatwia sprawę”, nasyłając kuratora – mówi Karolina Elbanowska. – A to niejedyny absurdalny przykład. Choroba samotnej matki, konflikt w rodzinie, złośliwa sąsiadka – wszystko to może być czynnikiem, który powoduje, że zwyczajna rodzina otrzymuje łatkę „patologicznej”, a dzieci trafiają do rodziny zastępczej.
Bo jak twierdzi Marzena Kąkała, po pomoc nie dzwonią rodziny autentycznie dysfunkcyjne. Dzwonią pielęgniarki, nauczycielki, rodzice wykształceni i świadomi tego, co się może stać, jeśli nie zareagują.
– Są przerażeni, chcą działać, ale najczęściej po raz pierwszy mają do czynienia z sądem, pomocą społeczną etc. Nie wiedzą, jak poruszać się w gąszczu przepisów, a w miejscu zamieszkania nie mogą liczyć na profesjonalną pomoc. Paradoks polega na tym, że nawet gdy decydują się na wynajęcie prawnika, nie zawsze jest on w stanie pomóc, bo mówimy o sytuacjach i sprawach wymagających doświadczenia i przygotowania w specyficznej gałęzi prawa rodzinnego – uważa pani Marzena.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |