Świadectwo matki. Nie ma pogrzebu, nie ma grobu – pozostaje obłęd.
Renia właśnie skończyła słowa przysięgi. Miłość, wierność i uczciwość małżeńska… no tak, od czegoś trzeba zacząć, nie myślała jednak na tym skończyć – tego była pewna. Wszystko już omówili. Szybko więc dodała w sercu: i dużo dzieci. Tak! Ślubuję ci dużo dzieci! Dom pełen szczęścia.
– Boże błogosław – westchnęła, chociaż nie miała wątpliwości, że inaczej być nie może. Rozpromieniona.
Nic z tego!
– Proszę nie liczyć na dzieci – popatrzyła na lekarza, potem na męża. Hałas za oknem pewnie przeszkodził w uważnym słuchaniu. Jeszcze raz.
– Co pan powiedział?
– Przy pani stanie zdrowia, proszę nie liczyć na dziecko – powtórzył cedząc słowa. Było mu smutno. Naprawdę. Chociaż tyle.
– To całkiem sporo jak na posłańca śmierci – pomyślała i rozejrzała się wokół. Mąż trzymał ją za rękę. Czuła jednak uścisk jeszcze Jednego. Była nadzieja, bo lekarze są omylni. Lekarze nie są bogami. Na szczęście!
Mówią, że miłość jest większa od biologii, albo biologia lubi pomagać miłości. Tak było tym razem. Byli młodzi tzn. byli ludźmi pełnymi wiary w to, że wystarczy pragnąć a świat będzie grzecznie wpisywał się w ich marzenia. Będzie stawał się spełnieniem. I się nie zawiedli. Kochali.
– Tego ranka czułam podniosły nastrój. Serce już wiedziało. Za chwilę przekona się i mózg – miała pewność odczytując test ciążowy. Świat był taki piękny. Życie zakiełkowało. Życie nabrało znaczenia, nieporównywalnego z niczym innym. Błogosławiona.
Bądź grzeczna!
Książkowa ciąża. Urodziła się córka. Do końca nauki trzeba więc poczekać z kolejnym maluchem. Stało się inaczej. Zaskoczeni, nieprzygotowani, ale otwarci. Skoro Bóg dał, to niech On się martwi jak zdać kolejne egzaminy – pomyśleli radośnie i czekali. Niezbyt długo.
– Już po wszystkim – usłyszała od lekarza. Skończył łyżeczkowanie. Przypominał jej teraz rzeźnika. Była jednak tak odrętwiała, że nie umiała zareagować. W głowie tłukło się jedynie nieludzkie: po wszystkim.
– To znaczy, że ktoś we mnie umarł… stałam się grobem. Za jakie grzechy? – odpowiedź nie była jasna. Tym gorzej.
– Bóg mściciel dobrał się do mnie. Tylko dlaczego cierpię nie tylko ja? Ono nie było niczemu winne? Dlaczego jemu nie dał życia?
– Wyhamuj! – grzmiał wewnętrzny stróż. – Bóg, Sędzia Sprawiedliwy, On się nie myli. Na kolana i bij się w piersi.
– Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina.
– Bij się w piersi. Nie są ci teraz potrzebne. Nikogo nie nakarmisz. Twoja wina, twoja wina, twoja bardzo wielka wina – nielitościwy głos wdeptywał w ziemię.
Pokora jednak ocaliła zmysły. Pokuta oczyszcza. Nawet ta chora.
– Teraz będzie już dobrze – pomyślała zapraszając do miłosnego flirtu swego męża. Grzesznica.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |