Świadectwo matki. Nie ma pogrzebu, nie ma grobu – pozostaje obłęd.
Przestań!
To miał być dowód na miłość Boga. Gwarancja, że przebaczył, nawet, jeśli nie miała pojęcia, o co Mu chodzi. Dosyć się wycierpiała. Ofiara została złożona. Bóg powinien się już nasycić jej bólem, poczuciem winy i udręczeniem. Niech teraz przekona ją o tym wszystkim, co przez tyle lat słyszała w kościele. Świetna okazja.
Nie postarał się. Nie zależało Mu. Lekarstwo nie zadziałało. Trucizna samooskarżeń wlewała się teraz już nie tylko do serca. Zajęła także umysł. Obłęd przypomina narkotykowe upojenie. Zaczynasz żyć chorym światem, w którym rządzą nieprzewidywalne reguły, ale jest ci dobrze, bo dają ci one prawo do wszystkiego. Jesteś usprawiedliwiona.
Tymczasem szybko milkły słowa pocieszenia. Rodzina miała już dosyć. Znajomi nabierali wody w usta. Wszyscy udawali, że sprawy nie ma. Niektórzy nazywają to bezradnością, ale tak naprawdę jest to tchórzostwo.
Woleli więc zamknąć serce i skryć się za bezwartościowym: Nie martw się, wszystko będzie dobrze! – Co za idiotyzm!
Nikt nie umiał podać czarnej sukienki. Nikt nie podpowiedział, jak pożegnać się z dzieckiem. Nikt nie wiedział jak upomnieć się o kartę zgonu. Nikt nie przyszedł z duchową posługą. Nie było pogrzebu. Nie było grobu. Śmierć triumfowała.
Jednocześnie tuż obok, tylu walczyło o życie! Tylu edukowało, modliło się, przekonywało i ustanawiało prawo. Za bardzo zależało im na życiu w ogóle. Nie obchodziło ich życie Renaty i jej dziecka. Nie obchodziła ich śmierć. A do szaleństwa doprowadzały ją pytania: Gdzie są moje dzieci? Czy je kiedyś spotkam? Co myślą o swojej matce? Opuszczona.
Są skróty!
Kolejna ciąża. Mimo bólu, Renata nie potrafiła tak po prostu wyrzec się marzeń o domu pełnym dzieci. Tym razem, już za granicą, lekarz czuwał od samego początku. Miało być dobrze. Nie było. Dwunasty tydzień. Znowu śmierć. Tego było już za dużo. Cierpiała jako odrzucona, wybrakowana, nieudany egzemplarz…
– Czemu mnie taką stworzyłeś? To Twoja wina! Boże, który mnie nienawidzisz – ogłosiła wyrok. Przestała chodzić do kościoła. Zawzięła się, bo jej matczyne serce nie potrafiło wybaczyć takiej krzywdy.
Jednocześnie robiła karierę, prowadziła dom, gromadziła majątek. W oczach znajomych była kobietą sukcesu. Czuła się… skończoną.
Wtedy zapadała decyzja: Bóg nie chce, ale Boga można przechytrzyć. Rozpoczęła leczenie. Kolejne terapie, kolejne cykle, w końcu in vitro. Wszystko na nic. Śmierć ciągle wygrywała.
Córeczka, która się urodziła, miała już osiem lat. Wprawdzie kobieta zawiodła się na Bogu, ale może dla jej dziecka będzie On bardziej łaskawy. Przygotowania do pierwszej Komunii dziecka, stały się przygotowaniami do nawrócenia matki. Kiedy mała przystępowała do spowiedzi, Renatę ogarnął lęk. Teraz kolej na nią.
Po tylu bluźnierstwach, chce prosić o miłosierdzie. Bezczelna. Uklękła jakby na próbę. Miała nadzieję, że zemdleje, że ksiądz ją wygoni, że spadająca z nieba cegła będzie dowodem na to, co o tym wszystkim myśli Bóg i będzie usprawiedliwiona – w swym buncie.
Nic się jednak nie wydarzyło.
Otworzyła więc swoje serce. Gdy zaczęły płynąć łzy, a wyznanie stało się w zawierzeniem, dała się uścisnąć Miłosiernemu. Jego ramiona były mocne. Wtulona słuchała bicia Serca Boga. Ocalona.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |