Po rekolekcjach zaczęły nam się mnożyć pieniądze. Kiedy Bogu oddaliśmy kwestię finansów i powiedzieliśmy: „Nie wiemy, co z tym zrobisz, ale Ty się tym zajmuj”, to rozdzwoniły się telefony...
Agnieszka Warmons z Mikołowa, żona Jarka i mama 17-letniego Szymona oraz 10-letniej Gabrysi, wie, o czym mówi. Razem ze swoimi bliskimi na własnej skórze doświadczyła, co znaczy być bankrutem. Na szczęście dziś wie także, do Kogo należą wszystkie pieniądze świata.
Koszmarna sytuacja
– Odkrywanie tego, że Pan Bóg obecny jest w każdej sferze naszego życia, także w finansach, zajęło nam parę lat – przyznaje Jarek, głowa rodziny. – Doszliśmy do ściany, i to tak krytycznie, że zaczęliśmy wyprzedawać rzeczy z domu, żeby mieć co do garnka włożyć. Nie mieliśmy nic. Nie dość, że człowiek nie miał kasy na spłatę swoich zobowiązań i na życie, to jeszcze nie mógł sprzedać tego, co posiadał – dodaje. Kłopoty małżonków rozpoczęły się, kiedy zdecydowali się na budowę domu. – Do działki mieliśmy dojazd na zasadzie służebności. W 2006 r. otrzymaliśmy pozwolenie na budowę, wzięliśmy kredyt, zaczęliśmy budowę i... zaczęły się problemy z dojazdem – opowiada Jarek. Sprawy związanej z drogą do posesji nie rozwiązały nawet procesy sądowe. Na dodatek w 2009 r. Jarek stracił pracę. Rodzina została bez środków do życia, z kredytami (na dom i firmę) oraz z domem, którego nie mogła sprzedać.
Na początku Jarek ze wszystkim próbował poradzić sobie sam. O tarapatach finansowych nie wiedziała nawet jego żona. – O problemach zaczęłam się dowiadywać, kiedy do drzwi zaczął pukać listonosz przynoszący nam pewne niefajne listy – opowiada Agnieszka. – Najpierw korzystaliśmy ze wszystkich oszczędności, ale w końcu i ta kieszonka się wyczerpała – dodaje. – Zaczęły się problemy z windykatorami bankowymi. Musieliśmy sprzedać nasz samochód, który był w leasingu. Kupiliśmy stare auto, nasza sytuacja była koszmarna. Z powodu braku dojazdu do działki nie mogliśmy sprzedać domu. W tym czasie nasze małżeństwo praktycznie się rozleciało – wspomina Jarek. – Kiedy dowiedziałam się o długach, wszystko prysło. Przede wszystkim prysło moje zaufanie do Jarka. I pojawił się straszny lęk o to, co jeszcze się wydarzy... – dodaje jego żona.
Ty nas ratuj!
– W czasie największego kryzysu, największej rozpaczy wstąpiliśmy do Domowego Kościoła. I dzięki temu nie sypnęliśmy się do końca. Klęknęliśmy i powiedzieliśmy: „Panie Boże, Ty nas ratuj! My nic nie jesteśmy w stanie zrobić” – mówią wspólnie małżonkowie. Agnieszka o Domowym Kościele słyszała już bardzo dawno temu. Sama zresztą formowała się w oazie młodzieżowej. Tęskniła za wspólnotą i żywą relacją z Jezusem. Jednak Jarek nie chciał słyszeć o żadnych grupach religijnych.
– Nigdy nie byłem we wspólnocie, kilka lat byłem jedynie ministrantem. Wydawało mi się, że jestem człowiekiem Kościoła, ale nigdy nie chciałem należeć do żadnej grupy czy wspólnoty – przyznaje mężczyzna. – W momencie, kiedy zaczęły się nasze problemy, postanowiliśmy też modlić się rodzinnie. Zaczęliśmy przez Maryję wszystko zawierzać Bogu. Ona się nami opiekuje – opowiada Agnieszka. Rodzina wspólnie dziesiątkę Różańca odmawia do dziś. – Modlitwa, bliskość z Panem Bogiem, zawierzanie Mu naszej całej rodziny... To był naprawdę trudny czas, przez pół roku prawie w ogóle nie spałam, ale cudem jest to, że nie byłam wtedy na żadnych środkach. Po prostu nie spałam i modliłam się: „Pod Twoją obronę”... – mówi Agnieszka. – Podjęliśmy decyzję, że dopóki nie wyjaśni się sprawa dojazdu, nie będziemy mieszkać w naszym domu. To miejsce stało się naszym więzieniem, a nie oazą spokoju – wspomina głowa rodziny. Z czasem Jarek, który prowadzi działalność budowaną, zaczął dostawać nowe zlecenia. Małżonkowie mogli też spłacać pierwsze zaległości i zaczęli świętować małe sukcesy. Wtedy też doświadczyli pierwszych cudów. Jednym z nich był list z banku, w którym zaproponowano im, by sami określili, w jaki sposób chcą spłacić swoje długi. Przez przypadek od brata Agnieszki małżonkowie dowiedzieli się o rekolekcjach w Koniakowie poświęconych finansom. Spontanicznie postanowili się na nie zapisać. – Gdy usłyszałam, że rekolekcje poświęcone będą finansom, to ścisnęło mnie za serce. Dla mnie temat pieniędzy zawsze był strasznie bolesny. Bałam się tego, co usłyszymy – przyznaje Agnieszka. – Są dwa tematy, których się nigdy nie porusza: seks i pieniądze. O tym z Bogiem się nie rozmawia – dodaje.
Naszym pracodawcą jest Bóg
– To były rekolekcje pod hasłem: „Bóg, praca, pieniądze”. Dowiedzieliśmy się wtedy, że Bóg chce być z nami w każdej dziedzinie naszego życia i że bardzo mocno interesują Go też nasze finanse – opowiada Jarek. – Uświadomiliśmy sobie, że nic, co posiadamy, nie jest nasze. Każda złotówka, którą mamy, każdy sweter, spodnie, buty, wszystko jest Jego. On nam to po prostu daje. Na rekolekcjach dowiedzieliśmy się też o dziesięcinie, o jałmużnie. – Jesteśmy w Domowym Kościele, już wcześniej regularnie czytaliśmy słowo Boże, ale dopiero na tych rekolekcjach odkryliśmy, że Pismo Święte to jest wielka skarbnica odpowiedzi na wszystko. Także na temat finansów – uzupełnia jego żona. Jarek przyznaje również, że właśnie na rekolekcjach przeżył kolejne nawrócenie. Zmieniła się też jego relacja z Bogiem. – Dziś traktuję Go przede wszystkim jako mojego Przyjaciela, który nigdy mnie nie oszuka, zawsze przy mnie jest i dotrzymuje tego, co obiecał – wyjaśnia.
Agnieszka dzięki rekolekcjom zrozumiała również inną, ważną dla niej sprawę: z podobnymi jak oni problemami zmaga się wiele rodzin. Małżonkowie po raz pierwszy odważyli się szczegółowo opowiedzieć innym o swojej sytuacji finansowej. – Oddaliśmy wtedy Bogu wszystko, co mamy, także nasze długi. Nauczyliśmy się, jak planować finanse, dowiedzieliśmy się, jak po kolei spłacać zobowiązania. Są na to konkretne metody. Zaczęliśmy tworzyć własny budżet, zbieraliśmy paragony, zrozumieliśmy, ile mamy pieniędzy, ile możemy wydać, a z czego można zrezygnować. Od tego momentu postanowiliśmy też oddawać dziesięcinę – mówi żona Jarka. Agnieszka przyznaje, że po rekolekcjach „dziwnym trafem” zaczęły im się mnożyć pieniądze. Jarek dostawał kolejne – mniejsze lub większe zlecenia. Małżonkom udało się także podpisać porozumienie w sprawie spłacania kredytu na dom. W końcu uregulowana została również kwestia drogi do domu.
– Postanowiliśmy, że wykupimy tę drogę, wyremontujemy nasz dom i do niego wrócimy. Wierzymy, że tak prowadził nas Pan Bóg. Jeżeli sprowadził nas do parteru, to tylko po to, żeby odzyskać nas dla siebie… – przyznaje Agnieszka. – Naszym pracodawcą jest Bóg. My jesteśmy tylko zarządcami tego, co On nam daje. I tak właśnie staramy się żyć. Pochodzimy z bardzo tradycyjnych, praktykujących rodzin. Byliśmy wżyci w religię i wydawało nam się, że wierzymy w Pana Boga. Ale dopiero kryzysowa sytuacja doprowadziła do naszego nawrócenia. Odkryliśmy prawdziwą bliskość z Panem Bogiem. Wierzymy Jemu, a nie tylko w Niego. Małżonkowie przyznają również, że trudna sytuacja finansowa pokazała im, że przyjmowanie pomocy od innych nie jest niczym złym. – Trzeba nauczyć się dawać i przyjmować – mówią zgodnie. Dziś sami pomocą i swoim świadectwem służą innym.
Z państwem Warmons można się spotkać na rekolekcjach i konferencjach związanych z Biblią i finansami. Najbliższe takie spotkanie odbędzie się 17 listopada w sali konferencyjnej Revita Park przy ul. Żelaznej 17d w Katowicach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |