– W więzieniu czuje się ból, ma się poczucie wyeliminowania ze środowiska. Mieszkańcy domu dają mi ciepło, serce, miłość, bo im również tego brakuje.
– Każdy z moich mieszkańców jest inny. To jest tak, jakbym miał pod opieką osiemdziesięciu ośmiu jedynaków – śmieje się Jan Gorczyca, dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Stalowej Woli.
Do opieki nad „jedynakami” dyrektor ma profesjonalny personel, ale także i niezwykłą grupę – dziesięć więźniarek z Aresztu Śledczego w Nisku, które za darmo sprzątają i zajmują się leciwymi mieszkańcami, wymagającymi doglądania przez całą dobę. Pierwsza grupa przyszła tu pracować po raz pierwszy przed czterema laty. Za kraty trafiły z wyrokami po ciężkich przestępstwach: jedna udusiła dziecko, inna machnęła nożem w kierunku pijanego męża i przypadkiem trafiła go w serce, kolejna oszukała i nakradła. Jednym słowem recydywistki i nowicjuszki.
Namiastka wolności
– Byłem trochę jak kamikadze, kiedy zdecydowałem się na ten krok – przyznaje dyrektor Gorczyca. Zgodę na próbne wciągnięcie więźniarek do współpracy dał ówczesny starosta Bronisław Tofil. Chodziło o wolontariat. Więźniarki miały pracować za darmo. Dostawały tylko bilet miesięczny na przejazd z Niska do Stalowej Woli, na miejscu mogły liczyć na obiad i kąpiel. Na początku przyjęto pięć kobiet. Z każdym rokiem było ich więcej. Praca oznaczała odbywanie kary w warunkach wolnościowych. Zanim trafiały do DPS, przechodziły przez selekcyjne sito. Dyrekcja aresztu wyznaczała kobiety, które gwarantowały, że nie uciekną, nie będą używać narkotyków czy alkoholu, nie będą źródłem konfliktów. W zamian otrzymywały namiastkę wolności. Nie musiały siedzieć za kratami, w ciasnych celach, ciągle w tym samym towarzystwie. – W ciągu czterech lat nie było ze strony więźniarek żadnego incydentu – zapewnia dyrektor. No, zgrzyt był tylko z jedną kobietą, ale to było dawno. – To był taki typ filozofki. Chciała dobierać sobie osoby, którymi miałaby się opiekować – tłumaczy. Została odesłana do aresztu.
Jak w rodzinie
Natomiast wiele więźniarek znalazło tu swoje miejsce; jedne polubiły pracę w ogrodzie, inne okazały się wspaniałymi nauczycielkami haftowania czy malowania i opiekunkami. – Wtopiły się w środowisko domu, są nie do odróżnienia od zawodowego personelu. Stały się członkami naszej rodziny – zapewnia pracownik socjalny Alina
Wyka. Grupa kobiet, która zakończyła odbywanie kary, nabrała takiego sentymentu do domu, że utrzymuje z nami kontakt; przysyłają kartki na święta, przyjeżdżają w odwiedziny.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |