– W więzieniu czuje się ból, ma się poczucie wyeliminowania ze środowiska. Mieszkańcy domu dają mi ciepło, serce, miłość, bo im również tego brakuje.
Mimo że więźniarki nie otrzymują pieniędzy za swoją pracę, dostają nagrodę, która warta jest niekiedy kilku lat wolności: to wnioski o pochwałę, jakie dyrektor Jan Gorczyca kieruje do dyrekcji aresztu. Taka pochwała ma duże znaczenie, kiedy więzień stara się w sądzie o skrócenie czasu odbywania kary czy o przepustkę na wolność i kiedy może kilka dni pobyć z rodziną w domu. – Odpoczywam tutaj psychicznie i fizycznie – zwierza się więźniarka sprzątająca w ogrodzie. A najgorsze są dla nas sobota i niedziela, kiedy DPS nie korzysta z naszej pracy i musimy siedzieć w areszcie. – Nikt tu nie robi sensacji z tego, że jesteśmy więźniarkami. Ze wszystkimi rozmawiamy, jesteśmy traktowani jednakowo – zapewnia kobieta, która w DPS pracuje od półtora tygodnia. – Dobrze, że jest praca i kontakt z ludźmi – dodaje. Dzięki temu, kiedy po kilku latach wyjdziemy na wolność, nie będziemy się czuły, jakbyśmy spadły z księżyca.
Trochę miłości
Kolejna więźniarka ma wyjątkową aparycję – zadbana, z dyskretnym makijażem, z dobrze ułożonymi włosami. Na wolności była dziennikarką. Odsiaduje wyrok dziesięciu lat. Ma za sobą sześć lat odsiadki i być może po wcześniejszym zwolnieniu najbliższe święta Bożego Narodzenia spędzi w domu. Od trzech lat pracuje w DPS. – W więzieniu czuje się ból, ma się poczucie wyeliminowania ze środowiska. Mieszkańcy domu dają mi ciepło, serce, miłość, bo im tego brakuje. Dostając to, mogę dać im to samo, bo mnie również tego brakuje – wyznaje. – Przywiązałam się do tych ludzi, praca dla nich pomaga mi przetrwać trudne chwile. Wspaniale uzupełniamy się nawzajem. Im bardziej chorzy, im bardziej cierpiący, tym mają większe serce. To nie ma ceny. Tu jest już moje życie. Nauczyłam się od tych ludzi pokory – zwierza się. To jest coś pięknego, patrzeć inaczej na świat pomimo bólu i trosk. Każdy je ma, tylko trzeba pozytywnie je rozwiązywać, pogodnie patrzeć na życie. Tu, w domu, żartujemy, dowcipy sobie opowiadamy. Jeżeli ludzie przy takich cierpieniach mają ochotę się śmiać, to jak ja mogę być zgnuśniała, skrzywiona, z pretensjami do całego świata, że mnie spotkała tragedia? – Więzienie to nie mój świat – mówi inna więźniarka. – Zaczęłam szukać takiego, który pasuje do mojego wnętrza, do tego, kim chcę być i co chcę osiągnąć. To, że w życiu człowieka wydarzy się coś tragicznego, to nie znaczy, że mamy się poddawać. Ludzie mają gorsze tragedie. Jestem osobą wierzącą, a wiara czyni cuda. Ludzie wychodzą z poważnych chorób, gdzie nie ma szansy na przeżycie. Wnuki, które się urodziły, kiedy byłam w więzieniu, też mnie odmłodziły – uśmiecha się. – Czuję się potrzebna, wszystko widzę w innych barwach. Wydzwaniam co drugi dzień do dzieci, rozmawiam z wnukami, mam dla kogo żyć. Najsłynniejszą więźniarką, która pracowała w stalowowolskim Domu Pomocy Społecznej jako wolontariusz, była Janina Chim, związana z aferą Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego i Grzegorzem Żemkiem. – Była z nami przez trzy lata. Imponowało nam jej zdyscyplinowanie. Była wzorem dla wszystkich – stwierdza dyrektor Jan Gorczyca. Dom Pomocy Społecznej im. Józefa Gawła w Stalowej Woli ma 9 lat. Obecnie przebywa w nim 88 mieszkańców w wieku od 30 do 94 lat. Do ich dyspozycji jest 38 pokoi jednoosobowych, 19 dwuosobowych i 4 trzyosobowe. Do opieki nad mieszkańcami zatrudnionych jest tu 40 osób, 10 więźniarek pomaga w utrzymaniu porządku.
*** Tekst pochodzi z sandomierskiego "Gościa Niedzielnego".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |