85 proc. kobiet, które dokonały aborcji, stwierdziło, że nie zgodziłyby się na nią, gdyby miały wystarczające wsparcie partnera. Czyli gdyby powiedział krótko: „Nie bój się, damy radę”.
Marcin Jakimowicz: Czy nie ma Pani wśród kolegów psychologów opinii dziwoląga? Zajmuje się Pani syndromem poaborcyjnym, który przecież nie istnieje…
Agata Rusak: – Nie. Może dlatego, że poruszam się w środowisku psychologów i terapeutów którzy mają podobny pogląd na świat? Zresztą nawet psychologowie niewierzący zjawisko aborcji klasyfikują często jako stratę.
Kobiety z doświadczeniem aborcji pytają: jak ma wyglądać żałoba? Mają po piętnastu latach ubrać się na czarno?
– Nie. Mieliśmy właśnie na rekolekcjach małżeństwa, które miały aborcje 35 i 42 lata temu. Te osoby przez kilkadziesiąt lat przeżywały bardzo boleśnie coś, czego nie nazywały żałobą, ale przeciągającym się smutkiem. Trudno mówić o jakichś technikach, rytuałach czy strategiach żałoby. Ona zaczyna dokonywać się wraz z chwilą, gdy osoba uświadomi sobie, co tak naprawdę zrobiła. Uwalniają się wówczas rzeczy, które zostały przez lata zablokowane. Bo co to jest żałoba? To żal, często zablokowany. Trzeba przeżyć do końca ten żal, złość, smutek, to wszystko, co jest w nas do przeżycia…
Żyjemy w rozpędzonym pokoleniu ADHD, gdzie wszystko jest na skróty. Jak długo może trwać proces uzdrawiania poaborcyjnych ran?
– To indywidualna sprawa. Z jednej strony żyjemy rozpędzeni, a z drugiej coraz więcej ludzi wchodzi w depresję. Oni zwalniają, wyhamowują niezależnie od tego, że wszystko wokół pędzi. Ich ciało i emocje wpadają w chorobę, krzycząc: dość! Albo będziemy biegali i udawali, że nie ma problemu (co i tak w wielu przypadkach skończy się depresją), albo postawimy sprawę jasno: mam problem i muszę poszukać wyjścia.
Jakie maski zakładają kobiety, które szczerzą zęby, mówiąc: „Nie ma żadnego problemu. Po aborcji odetchnęłam.”
– Nie wiem, czy to tylko kwestia masek. Nie można powiedzieć, że każdy, kto kontestuje problem syndromu, zakłada maskę. Może być i tak, że mechanizmy obronne tej osoby są tak głębokie, że ona broni się w środku, nawet o tym nie wiedząc, i stara się płynąć jakoś po życiu. Są i tacy, którzy rzeczywiście zakładają maski: albo w celach ideologicznych (wówczas towarzyszy temu często spora dawka cynizmu), albo dla świętego spokoju, by nie burzyć sobie w miarę poukładanego życia. Próbują wepchnąć smoka do szafy, przekonując cały świat, że jest ona pusta.
A smok wyjdzie? Po 35 czy 42 latach?
– Zazwyczaj wychodzi. Często w chwilach nawrócenia albo uświadomienia sobie problemu. Przecież te osoby 40 lat temu często nie wiedziały, jak okropną rzecz robiły. W kościołach się o tym nie mówiło, nie krążyły jeszcze zdjęcia USG, było społeczne przyzwolenie na aborcję.
Nie oglądano „Syndromów” i „Niemych krzyków”…
– Po latach syndrom wybucha jak lawina. On nie musi ujawniać się tylko u ludzi, którzy zbliżyli się do Boga, ale i u tych, którzy po prostu serio biorą medyczną wiedzę. Czasem smoki wychodzą na zasadzie kropli, która przelewa czarę. Ludzie przestają być tacy „hej, do przodu!”, bo nie mają już 20 czy 30 lat, przeżywają kryzysy małżeńskie czy wieku średniego, wypalenie. Często dzieje się to również przy jakichś zdarzeniach: siostrze, bratu rodzi się dziecko, przyjaciółka zachodzi w ciążę, sąsiadka poroni…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |