Przed świętami Bożego Narodzenia ze szpitala w Łodzi wyjdą Bartek i Kuba Markowscy. Chłopcy zostali dotkliwie poparzeni w pożarze, jaki wybuchł w samochodzie, w którym na chwilę zostawiła ich mama.
Cudem uratowani
Natalia i Sebastian Markowscy są małżeństwem od 8 lat. Jak sami mówią, przez ten czas wiele przeszli. Mimo to, nie użalają się nad sobą. Trudności nauczyły ich brać byka za rogi. W ostatnich miesiącach wydawało się, że wychodzą na prostą. 16 października dostali klucze do nowego mieszkania. Ich dzieci pierwszą noc przespały w swoich łóżeczkach. Na dzień przed tragedią Sebastian nie mógł uwierzyć, że może być aż tak dobrze. Wypowiadając do żony słowa: „Natalia, jest za pięknie, boję się, że coś złego się stanie”, nie sądził, że to proroctwo tak szybko się spełni. Następnego dnia dowiedział się, że jego synowie walczą o życie.
Zmiany w scenariuszu
Wychowywaniem trójki dzieci zajmowała się głównie Natalia. Sebastian dużo pracował. Każdego dnia zawoziła najstarszą córkę Wiktorię do szkoły. Zawsze ze sobą zabierała Bartka i Kubę. Chłopcy najczęściej dosypiali na tylnych siedzeniach. Po powrocie do domu bawiła się z nimi, przygotowywała obiad, sprzątała. Po południu drugi raz jechała do szkoły odebrać Wiktorię. I tak każdego dnia. Inaczej było 28 października...
– Bartek nie chciał ze mną jechać. Mówił, że mu się chce spać – wspomina Natalia Markowska. – Pomimo jego ociągania, całą trójką pojechaliśmy po Wiktorię. Podczas drogi chłopcy zasnęli. Pomyślałam, że skoro śpią, zostawię ich w samochodzie, a sama szybko pobiegnę do szkoły. Gdy wysiadałam z auta, Bartek otworzył oczy. Zapytałam, czy pójdzie ze mną. Powiedział, że nie. I zasnął – wspomina matka chłopców.
Wejście do szkoły i zabranie z niej córki zajęło Natalii Markowskiej kilkanaście minut. W tym czasie w samochodzie wybuchł pożar. Prawdopodobnie wzniecił go Bartek, kuchenną gazową zapalarką, która musiała wypaść z torby podczas przeprowadzki. Podchodząc do samochodu, matka poczuła, że coś jest nie tak.
– Szyby samochodu wyglądały jakby były zaparowane. Otworzyłam drzwi. W środku było pełno dymu. Szukałam Bartka, ale nie mogłam go znaleźć. Pobiegłam z drugiej strony i wyciągnęłam Kubusia. Miał czarną buzię i rączki. Nie dawał znaków życia. Pomyślałam, że się spalił. Delikatnie położyłam go na chodniku. Wróciłam szukać Bartka. Leżał między siedzeniami. Jego twarz i rączki wyglądały tak, jakby zeszła z nich cała skóra. Byłam w szoku, nie wiedziałam, kogo ratować. Biegałam, wołając: „Ratunku!”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |