Kiedyś w drodze Dorota zapytała Rafała: "Nie tęskno ci za domem?" Odparł: "Ale za czym ma mi być tęskno? Mam przy sobie kobietę, którą kocham, jest nam cudownie, odwiedziły nas dzieci, codziennie widzimy się na kamerce - co jeszcze może być bliższego i lepszego?
Przed drogą wymyślili też internetowy bank intencji. Przyszło ich około 30. Na FB Dorota podała także swój telefon i adres mejlowy. – Może poza dwoma dniami, codziennie przychodził SMS z prośbą w sprawach naprawdę ważnych: „żona chce usunąć ciążę” albo: „mam raka”. Ufność ludzi wywołuje do dziś u nas ciarki. Ciężar gatunkowy tych próśb był ogromny. Uklęknęliśmy przed namiotem i w pełnej ufności powiedzieliśmy: „Panie Boże, my jesteśmy tylko nośnikiem. Tobie ich przynosimy”.
Później okazało się, że jedną z osób, która napisała, była ich znajoma. Po powrocie dała im znać, że wyniki badań są zaskakująco dobre. – Nie chcę mówić, że to my wydeptaliśmy ten cud, ale chcę podkreślić, że nie spodziewaliśmy się takiego kalibru intencji – dodaje Rafał.
Do Dorotki niedawno podeszła koleżanka, która prosiła w intencji cioci po udarze. Jej szanse na przeżycie były niewielkie. Ciocia żyje i każdego dnia jej stan się poprawia.
Potężny magnes
Kiedy dotarli do granicy francusko-hiszpańskiej i zobaczyli ocean, łzy płynęły po policzkach Doroty. – Wyobraziłam sobie, że Santiago to jest taki potężny magnes, który mnie przyciąga. To było niesamowite, jakby przypływ nowych sił, nowej energii, jakby zaczynało się coś od nowa. A przed nami było jeszcze przecież
Na campingu we Francji planowali zostać ostatnie dwie noce. – Był basen. Oczywiście o pływaniu nie było mowy, ale wymoczyliśmy ciało, zregenerowaliśmy, wyspaliśmy – wspominają. Jeszcze tego wieczoru Rafał zawołał żonę na zachód słońca, „bo taki piękny”. Tylko jęknęła: „Daleko?” – Blisko! – „Obiecujesz?" – „30 metrów od namiotu!”.
Skończyło się na jednej nocy, bo… strzelił materac Doroty, który do tej pory sprawował się perfekcyjnie. – Pomyślałam: to znak, pakujemy się i idziemy!
Drogę Vasco del Interior pokonywali niemal w samotności. Kiedy weszli na Camino Frances w Burgos, „złapała ich sława”. Spotykali ludzi, którzy gdzieś o nich usłyszeli czy przeczytali.
Tu odwiedziła ich też córka Ola. Z tatą uknuła niespodziankę, jak i gdzie ich odnajdzie – dwa dni zajęło jej dotarcie do nich, trzy dni szła z rodzicami, a potem dwa dni wracała.
Szybko stali się „liderami” grupki pielgrzymów, których tak sobą ujęli, że chcieli iść z nimi. Pierwsza była Chinka, potem Koreanka i dwoje Węgrów. Dla całej ekipy to była ich pierwsza pielgrzymka. – Trzymaliśmy się razem, co na wcześniejszych camino nam się nie zdarzało – opowiadają Janoszowie.
Młoda ekipa uczyła się wstawać o piątej, by w godzinach największych upałów móc odpocząć. Chinka była oczarowana wędrówką pod gwiazdami.
Urszula Rogólska /Foto Gość Pielgrzymia muszla i kilka z kilkunastu credenciali - pielgrzymich paszportów Doroty i Rafała.Ich towarzysze dopiero zaczynali, każdy kilometr był walką. Dorota i Rafał mieli za sobą już 2,5 tys. km. Ogłaszane przez Rafała humorystyczne konkursy na łamańce językowe (wygrała Koreanka, przy której występie nasz chrząszcz z Szczebrzeszyna był igraszką) czy najbardziej romantyczną piosenkę (zwyciężyła landrynkowa propozycja Chinki, która rano stała się sygnałem pobudki) – pomagały przezwyciężać zmęczenie i ból.
Błogosławione śniadanie
Wiedzieli, że wśród wędrujących są nie tylko katolicy. Droga przyciąga pielgrzymów i turystów; wyznawców innych religii i zdeklarowanych ateistów. Oni byli sobą, co tym bardziej przyciągało innych.
– Zawsze modlimy się przed posiłkami – tak było też na camino. Na pierwszym noclegu zrobiliśmy znak krzyża i zaczęliśmy modlitwę. Chinka Sandy zapytała, dlaczego to robimy. Powiedzieliśmy, że to nasz sposób dziękowania Bogu. Okazało się, że była katoliczką, ale niepraktykującą. Nazajutrz przyłączyła się do nas, dziękując za to, że nie mieliśmy żadnych oporów, żeby się modlić przy nich. Potem dołączyła Węgierka, która mówiła, że jest katoliczką, ale nie ma nic wspólnego z Kościołem. Na czwartym noclegu poszła z nami na Mszę św. Kiedy ksiądz udzielał pielgrzymom błogosławieństwa, a siostra zakonna robiła każdemu znak krzyża na czole, zalała się łzami. Mocno ją przytuliłam. Zrozumiałyśmy się bez słów – opowiada Dorota.
Na drogach hiszpańskich nie trzymali się sugerowanych etapów i miejsc noclegów. Zatrzymywali się w tych, o których wiedzieli, że są niezwyczajne. Tak razem ze swoimi towarzyszami trafili do maleńkiej, ośmioosobowej, prowadzonej przez małżeństwo, które gościło ich jak przed wiekami – obmywało im stopy, częstowało kolacją przy blasku świec.
Kiedy dotarli do Santiago, przytulili się pielgrzymim zwyczajem do figury Apostoła, dziękowali za drogę, pojechali jeszcze do odległej o
Bo tęskno mi za tobą
Do domu wrócili 24 sierpnia. Jednego dnia, będąc już w pracy, Rafał odebrał telefon od żony. – Co się stało? – zapytał zaniepokojony. – Bo tęskno mi za tobą – usłyszał. – Ta droga upewniła mnie, że Rafcio to jest przyjaciel, z którym pójdę na koniec świata – mówi wzruszona.
– Psychicznego doła nie mieliśmy ani razu. Mówiłem: „Jak Pan Bóg da, dojdziemy”. Te cztery miesiące sprawiły, że złapałem dystans do życia. Wszystko wróciło do normy, ale moi przyjaciele i znajomi mówią, że emanuje ode mnie taki naturalny spokój – mówi Rafał, którego ogromne poczucie humoru i żywiołowość znają nie tylko przyjaciele. – Myślę sobie, że cokolwiek by się teraz nie wydarzyło, trudno mnie załamać czy przytłoczyć.
Dziś niezmiennie doceniają łaskę, że tę drogę mogli przejść, że znajomi i zupełnie obcy ludzie włożyli im do plecaków dziesiątki intencji, że mogli je nieść, powtarzając: „Panie Boże, Ty tym rządź”.
Droga nauczyła ich zaufania. – Były dni po ludzku bez szans, żebyśmy mieli co jeść i pić, żebyśmy znależli nocleg. A słyszę, jakby Pan Bóg mnie pytał: „Miałeś choć jeden dzień, żebyś szukał dłużej niż godzinę?” No nie! – opowiada Rafał.
Przyrzekł sobie też, że nigdy nikogo nie oceni po pozorach i wyglądzie. – Wcześniej zdarzało mi się rzucić okiem na kogoś i pomyśleć: ten się nie nadaje do tego czy tamtego. A czy ja? Ten przepocony, śmierdzący, brudny – bo najczęściej nasza pralka to była umywalka z letnią wodą – nadawałem się, żeby ktoś mi otworzył drzwi, wpuścił pod swój dach, dał wrzątek, zaufał?
Camino było wielkim marzeniem Dorotki. Za półtora roku chcą razem zrealizować to największe Rafała – pożeglować we dwoje przez ocean do Stanów.
Niby trochę czasu jeszcze jest, ale przypomnieć zawsze się już można. List jakiś napisać, czy coś...