Mają rodziny, pracę i codzienne obowiązki. Kiedy jednak pojawia się potrzeba pomocy, ruszają natychmiast. Szybko ubierają kolorowy strój, robią makijaż i wkładają czerwony nos.
Grażyna Matuszak, Barbara Rybicka i Danuta Konatkiewicz to założycielki zielonogórskiego oddziału Fundacji „Dr Clown”. – To nie jest zwykłe rozśmieszanie ani głupia zabawa. Tak naprawdę nasza terapia jest wyjątkowo poważna i odpowiedzialna – mówi Barbara Rybicka, a po włożeniu czerwonego nosa doktor Psotka.
Zapomnieć o wenflonie
– Mam koleżankę w Warszawie, która jest aktorką, i to ona mnie namówiła do założenia oddziału w Zielonej Górze. Pojechałam do stolicy i zostałam cudownie przyjęta. Widziałam, że to są osoby, które wierzą w sens istnienia tej fundacji, i w tym dniu podpisałam pełnomocnictwo do współpracy. Wróciłam do Zielonej Góry i wzięłam się ostro do pracy – opowiada Grażyna Matuszak, czyli doktor Żabka. – Pierwszy raz do szpitala szłyśmy z duszą na ramieniu, bo nie wiedziałyśmy, jak dzieci nas przyjmą. Bałyśmy się naszej reakcji na bardzo chore dzieci, ale wszystko się udało – dodaje.
Ideę leczenia śmiechem zapoczątkował w latach 60. amerykański lekarz Hunter Cambell, zwany Patchem Adamsem. Możemy go kojarzyć z filmu „Patch Adams”, w którym w rolę doktora wcielił się Robin Williams. W Polsce terapia śmiechem pojawiła się w 1999 roku w formie Fundacji „Dr Clown”. Dziś istnieje 26 jej oddziałów, w tym także zielonogórski. Terapia śmiechem to leczenie wspomagające. Niełatwo jest jednak wywołać uśmiech u kogoś, kto cierpi. – Sukcesem jest, kiedy dziecko na moment zapomni, że ma w rączce wenflon, a za chwilę przyjdzie do niego pielęgniarka z zastrzykiem – tłumaczy dr Psotka. Czerwony nos to podstawa. A potem kolorowe balony, z których da się wyczarować każde zwierzątko, barwne talerze na kijkach, maskotki i wiele innych niezwykłych przedmiotów usprawniających pracę clownów. – Mówimy dziecku, że ten czerwony nos jest zaczarowany i wystarczy wymówić zaklęcie, dotknąć bolącego miejsca i ból ustąpi. Proszę mi wierzyć, to działa – mówi Anna Borkowska, dr Clown z Warszawy.
Czasem za pomocą zwykłych przedmiotów w rękach clownów dzieją się cuda. – Pamiętam, jak kiedyś w szpitalu spotkałam chłopca, który długo nic nie jadł. Udało mi się go namówić dzięki magicznej strzykawce. Dziecko zaczęło jeść. Mama chłopca nie mogła pohamować wzruszenia – opowiada specjalistka. Kolorowy strój clowna, śmieszny wygląd, uśmiech i chęć zabawy z chorymi dziećmi pozwalają rozładować emocje, zmienić myślenie, zapomnieć o bólu i strachu. – Poszłyśmy do szpitala przed świętami wielkanocnymi i miałyśmy ze sobą megajajo. Dzieci malowały je, jak tylko chciały. Dołączyli do nas także lekarze i pielęgniarki – relacjonuje z uśmiechem doktor Żabka.
Clown też płacze
Nie każdy może być wolontariuszem i pracować z dziećmi. Ochotnicy muszą wiedzieć, że jest to ogromna odpowiedzialność i ciężka praca. Doktor Clown musi mieć przygotowanie pedagogiczne lub odbyte szkolenie przygotowujące do działalności. Dodatkowo powinien dysponować wiedzą z zakresu psychologii, negocjacji, komunikacji i autoprezentacji. – Na oddziale były też dzieci, do których nie miałyśmy wstępu. Próbowałyśmy zza szyby się do nich uśmiechać i prowadzić terapię. Było ciężko, ale udało się rozśmieszyć m.in. kilkumiesięcznego chłopca – wspomina Grażyna Matuszak.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |