Zdarza się, że trafiają tu z jednym tobołkiem, wielkim brzuchem i brakiem nadziei na cokolwiek. W bezpiecznym schronisku uczą się, jak samodzielnie i normalnie żyć.
Zwykły niezwykły dom
W tej chwili w domu mieszka 7 mam i 11 dzieci, jedno – jeszcze w łonie mamy. Matki często przyznają, że gdyby nie znalazły pomocy w ośrodku, to dokonałyby aborcji. Niektóre z mieszkanek Domu Samotnej Matki oddają dzieci do adopcji. Ale zdarza się i tak, że młode matki i ich maluchy zyskują… rodziny. Taką szansę stworzyli Barbara i Włodzimierz Osińscy. W malutkiej podbiałogardzkiej wsi siedem lat temu otworzyli dom i serca dla nowych mieszkańców. Najpierw zamieszkała z nimi Ewa z Sandrą. Dla pani Basi nie było w tym większej filozofii. Z uśmiechem wspomina tamte chwile. – Kiedy siostry poprosiły mnie o pomoc, najpierw zaniemówiłam. Zadzwoniłam do męża. Powiedział: „Rób, co chcesz”. Zapytałam tylko: „Ale mi pomożesz?”. „Pomogę” – opowiedział.
Rok później pomocy potrzebowała Agnieszka, mama Oli i Mateusza. – Siostra Beata zadzwoniła i mówi, że nie wie, co zrobić, że dzieci pójdą chyba do domu dziecka, a ich mama trafi do noclegowni dla bezdomnych. A my właśnie wzięliśmy kredyt, żeby przygotować sobie sypialnię. Sypialni nie muszę mieć, ale skoro kredyt wzięty, to zrobiliśmy remont, żeby Agnieszka z dziećmi miała gdzie zamieszkać – śmieje się pani Basia. Rok temu znów zadzwonił telefon. I pokój syna, który już wyfrunął z domu zajęła 15-letnia Paulina z Przemkiem. Trochę się obawiali, jak to będzie. Na szczęście rodzina i znajomi dodali otuchy. – Chyba nie mogłabym po nocach spać, gdybym odmówiła. Teraz i moja siostra też ma zawodową rodzinę zastępczą. To tak trochę przez nas, takie rodzinne obciążenie pomaganiem. Pewnie dzięki naszej mamie, bo też zawsze taka była, że sobie od ust odjęła, żeby innym pomóc – wyjaśnia pani Basia.
Dla młodszych dzieci są dziadkami, dla starszych – ciocią i wujkiem. Starają się, żeby „ich dzieciom” nie zabrakło niczego. Ani ciepła, ani bezpieczeństwa, ani ciasta na stole – jak własnym. Dlatego tak bardzo zabolało odejście Ewy. – Skończyła gimnazjum, szkołę zawodową i dostała się do technikum. Pojechała do domu na wakacje. I zadzwoniła, że nie wraca – pani Basi wciąż głos się łamie. – To był cios, myślałam, że coś mi się nie udało. Nie pozwoliła sobie pomóc. Teraz dzwoni czasami, zapyta Sandrę, co w szkole, czy zdrowa…
Basia wpada do domu między jedną pracą a drugą. Szybciutko trzeba przygotować obiad, zanim dzieci wrócą do domu, a po południu biec do pracy do świetlicy. Agnieszka stara się pomóc we wszystkich pracach domowych na tyle, na ile to możliwe przy umiarkowanym upośledzeniu. Opiekuje się też najmłodszymi z domowników. Pan Włodek zajmuje się remontami i jest głównym specjalistą od rowerów dzieciarni. Na razie tylko Paulina, uczennica technikum, jest zwolniona z poważniejszych obowiązków domowych.
– Nad wielkimi sprawami nie ma kiedy się zastanawiać, bo ciągle jest coś do roboty – śmieje się pani Basia. – Taki dobry rok mieliśmy. Dziewczynki były u pierwszej Komunii, Paulinka przyjęła bierzmowanie, a Przemka ochrzciliśmy. Na półce, obok zdjęć dzieci, stoją oprawione w ramkę słowa Matki Teresy z Kalkuty. – Czasami, kiedy jest trudno, kiedy są rozterki, kiedy człowiek jest przygnębiony i ma wątpliwości, te słowa stają mi przed oczami: „Ludzie są nierozumni, nielogiczni i samolubni. Kochaj ich, mimo wszystko…” – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Na wzrost nowych przypadków zachorowalności na nowotwory duży wpływ ma starzenie się społeczeństwa.