Zastanawia mnie, czy popularne w publicystyce chrześcijańskiej hasło, iż "dzieci są lekarstwem na kryzys/gospodarkę/emerytury" nie jest w gruncie rzeczy niebezpieczne dla myślenia o człowieku w kategoriach osoby? No bo kim mają być dla nas dzieci? Osobami, którym przynależy wolność i godność, czy "kapitałem ludzkim", za pomocą którego załatwiamy interesy polityczno-społeczne? Czy "prorodzinność" nie osuwa się nam często w "zakamuflowaną" biopolitykę, od której niebezpiecznie blisko do inżynierii społecznej?