Chętnie opowiada o nim Janusz Błachowicz, któremu leży na sercu zachowanie tradycji oraz znajomość historii.
– Są dzieci, które w wolnej chwili przychodzą do kaplicy, żeby się pomodlić. I chociaż nie potrafią grać na gitarze, biorą ją, brzdąkają i mówią, że grają piosenkę Panu Jezusowi – uśmiecha się kl. Szymon.
Okazuje się, że prawdziwą męskość kształtuje się nie tylko na siłowni, ale także w kaplicy, na klęczkach. Pismo Święte to natomiast niezwykle fascynujące „pismo dla panów”.
Choć młodzi ludzie trafiają tu za karę, dla niektórych z nich pobyt w tym miejscu jest jak los na loterii. Jeśli tylko chcą, mogą zacząć na nowo.
Zakładają kolejne kluby rugby, bo we współczesnym sporcie brakuje im poczucia wspólnoty, mocnych wrażeń, a czasami także... siniaków. Tacy, co chcą być sportowcami przez całe życie.
Chodzą z głową w chmurach, tych tatrzańskich, aby być bliżej Nieba.
Najpierw stali na kasie w supermarkecie. Później opiekowali się porzuconymi i chorymi. I zgodnie przyznają: to były wakacje życia.
Bez zbroi i mieczy. Pancerzy i przyłbic. A jednak stają do walki w obronie męskości, tworząc nowy model współczesnego bojownika.
Jedne wolnym kroczkiem na piechotę, inne w spacerówkach lub na rowerkach, a jeszcze inne... w brzuchu mamy. Za to wszystkie w jednym celu. Na niedzielną Mszę św. dla przedszkolaków.
Przez ponad rok Filipa starali się obudzić lekarze, rehabilitanci i cała rzesza ludzi: kolegów z klasy, sąsiadów, obcych i znajomych. Nadzieja, która ich pchała do działania, nie zawiodła.