Ona towarzyska, chętna do spotkań ze znajomymi, otwarta na ludzi. Do tego trochę bałaganiara. On samotnik, raczej zamknięty na gości, do tego pedantycznie dbający o porządek. Czy ich małżeństwo przetrwałoby, gdyby nie spotkali ks. Blachnickiego? Nie wiadomo. Na szczęście Domowy Kościół dał im nową jakość bycia ze sobą.
Elżbieta Ogrodnik dzieli swoje małżeństwo na dwa okresy. Pierwszy bez Domowego Kościoła i drugi po wejściu do wspólnoty. – Byliśmy przeciętnym polskim małżeństwem. Oboje wierzący, chodziliśmy całą rodziną na Msze św. w niedziele, czasem nawet wspólnie się modliliśmy. Na co dzień każde z nas zajmowało się swoimi obowiązkami i na swój sposób było egoistą, czyli dążyło do przeforsowania tego, co mu odpowiada. Wychowywaliśmy dwie córki i niczym szczególnym nie różniliśmy się od tysięcy podobnych nam rodzin – opowiada. Z mężem Stefanem różnili się jednak bardzo. Nieraz prowadziło to do konfliktów.
– Z perspektywy lat uważam, że był to najtrudniejszy etap naszego małżeństwa, ale nie wiedzieliśmy co zrobić, by było nam lepiej. Odpowiedź przyszła dopiero wtedy, gdy któregoś razu zadzwonił telefon i dostaliśmy zaproszenie na niedzielne popołudnie do jednego z domów na Sławinku – wspomina.
Pierwsze kroki
W 1974 roku, kiedy wypoczywali na wakacjach w Małem Cichem, widywali grupę młodzieży z księdzem, rozśpiewaną, rozmodloną, radosną. – Stefan podszedł do księdza, który był z młodzieżą, z pytaniem, co to za wypoczynek, bo my bardzo chętnie wysłalibyśmy córki na podobne wakacje. Usłyszał wtedy pytanie: skąd państwo są? Z Lublina. To świetnie się składa, bo tam jest centrala Ruchu Światło–Życie. Podaliśmy nasz numer telefonu i usłyszeliśmy, że ktoś się z nami skontaktuje – opowiada pani Ogrodnik.
O Ruchu Światło–Życie, zwanym oazą, wtedy niemal nikt nie słyszał. To były pierwsze kroki stawiane przez ks. Franciszka Blachnickiego, który musiał opuścić Katowice szykanowany przez władze komunistyczne i przyjechał do Lublina na studia na KUL. Proponował młodzieży spotkania wokół Ewangelii i organizował rekolekcje wakacyjne połączone z wypoczynkiem. Na co dzień pracował na KUL-u i miał kontakt ze studentami i małżeństwami. Obserwował, jak bardzo małżonkowie potrzebują jakiejś formy duszpasterstwa, która pomoże im wzrastać we wzajemnej miłości. Wiedział, że we Francji istnieją wspólnoty nazywane Ekipami Notre Dame, które skupiają wierzące małżeństwa. Poprosił więc współpracującą z nim s. Jadwigę, która znała francuski i wybierała się do Francji, aby dowiedziała się jak najwięcej o zasadach działania Ekip. Opierając się na formacji Ruchu Światło–Życie i korzystając z doświadczeń francuskich, zaczęto tworzyć program dla małżeństw nazywany Domowym Kościołem Ruchu Światło–Życie.
Nowa perspektywa
Tak powstały kręgi Domowego Kościoła, czyli małe wspólnoty skupiające od 4 do 7 małżeństw, które spotykały się raz w miesiącu. – Kiedy dostaliśmy zaproszenie na Sławinek, nie wiedzieliśmy, w jakim celu. Wtedy do Kościoła lepiej było się nie przyznawać, a organizowanie jakichś spotkań religijnych mogło się źle skończyć. Na miejscu okazało się, że przyszło jeszcze kilka małżeństw. Spotkał się z nami ks. Franciszek Blachnicki i zaproponował wspólnotę dla małżeństw. Tak się zawiązał pierwszy krąg Domowego Kościoła, w którym mieliśmy szczęście się znaleźć – mówi pani Elżbieta.
Jej małżeństwo zaczęło się zmieniać. Stosując się do zasad Domowego Kościoła, jakoś tak niezauważenie ich relacje zaczęły nabierać nowego wymiaru. – Po jakimś czasie zauważyłam, że coraz częściej pytamy się wzajemnie, co możemy zrobić dla drugiego. Codzienna modlitwa osobista i małżeńska oraz regularne czytanie Pisma Świętego nastawiały nas inaczej do życia. Jednak największym darem okazał się dialog małżeński, który mieliśmy obowiązek przeprowadzić raz w miesiącu. To była rozmowa małżonków w obecności Boga o tym, co ich dotyka. Na co dzień nie ma czasu na rozmowy o uczuciach, zastanawianie się nad emocjami i zachowaniami. Dialog był czasem wygospodarowanym w zabieganiu i spojrzeniem na nasze małżeństwo z innej perspektywy – mówi pani Elżbieta.
Do dziś ma w pamięci ostatnią rozmowę, jaką odbyła z mężem przed jego śmiercią. – Stefan zapytał mnie, co może jeszcze zrobić, abym była z nim bardziej szczęśliwa. A ja byłam z nim szczęśliwa coraz bardziej, odkąd byliśmy we wspólnocie. Okazało się, że różnice między nami udało się pokonać lub zaakceptować inność drugiego i z Bożą pomocą być dla siebie prawdziwym darem – podkreśla pani Ela.
Patrząc na nich, znajomi dostrzegali, że są jacyś inni, bardziej szczęśliwi. Pytali, co się zmieniło. Tak dowiadywali się o Domowym Kościele i chcieli sami próbować. Zaczęły powstawać nowe kręgi, nie tylko w Lublinie. Ruch rozprzestrzeniał się na całą Polskę i szybko przekroczył jej granicę. Dziś Domowy Kościół jest jedną z najliczniejszych wspólnot dla małżonków w Polsce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |