Naprotechnologia naprawdę leczy

Światowa Organizacja Zdrowia określiła ją jako „medyczno-kliniczną metodę leczenia niepłodności”. NaProTechnologia to ekologiczna amerykańska gałąź medycyny. Co tak naprawdę kryje się pod tym szyldem? Czym różni się to leczenie i diagnostyka od ginekologii?

Pod skrzydłami lekarza

W gabinecie ginekolog odczytuje biomarkery z karty sporządzonej według modelu Creightona. Już na ich podstawie może stwierdzić, czy coś złego dzieje się w macicy, że są tam np. polipy, mięśniaki, zrosty, które trzeba będzie usunąć, bo mogą być jedną z przeszkód dla płodności.

Lekarz zleca też szczegółowe badania. Zaczyna standardowo od usg, badań krwi i hormonalnych. Ale często musi wykonać tzw. laparoskopię bliskiego kontaktu. To kolejny pomysł Hilgersa. Chodzi o długie i wnikliwe badanie i oglądanie każdego zakamarka miednicy. Czasami potrzebna jest interwencja chirurga.

– W wielu przypadkach wystarczy podać odpowiedni antybiotyk i pacjentka wraca do płodności – mówił mi prof. Hilgers. – Przyjechała do mnie pacjentka, rozregulowana hormonalnie, wyniszczona. Wydała 20 tys. dolarów, nie ma dziecka. Wykryliśmy u niej endometriozę, u męża złą jakość spermy. Poprawiliśmy jakość nasienia, podając hormony mężczyźnie, i wykonaliśmy zabieg laparoskopem u kobiety. Kobieta zaszła w ciążę – opowiadał.

Ale w niektórych przypadkach trzeba trafić na stół operacyjny. I tu kolejna odsłona naprotechnologii. Już ta ściśle zabiegowa, kliniczna. NaPro łączy bowiem naukę o prokreacji z technologią medyczną laserów, mikrochirurgią, a nawet z chirurgią za pomocą robotów. Prof. Hilgers operuje wysokiej klasy robotem Da Vinci, w Polsce są tylko dwa takie. Naprotechnologia stosuje metody chirurgiczne, jak histeroskopia, laparoskopia, laparotomia oraz techniki laserowe, jak waporyzacja laserowa ognisk endometriozy czy chirurgiczna rekonstrukcja jajowodów itd. Celowo używam tu tylu medycznych nazw, by pokazać, jak bardzo wymyślona przez amerykańskiego lekarza metoda diagnostyki płodności jest częścią medycyny. I to tej z najwyższej półki.

Ale czym różni się chirurgia stosowana przez naprotechnologów od zwykłej chirurgii ginekologicznej? Różnic jest sporo. Po każdej operacji do 10 dni powstają zwykle zrosty. Cała filozofia w tym, by do nich nie dopuścić, bo to one także wpływają negatywnie na płodność. Dlatego prof. Hilgers zaleca stosowanie specjalnych nici i chust chirurgicznych, gdyż te zwykłe właśnie wywołują podrażnienia i skutkują zrostami. I jeśli lekarz będzie operował macicę, by wyleczyć endometriozę, a nie zapobiegnie zrostom, to cały wysiłek na nic. W tradycyjnej chirurgii, np. kiedy usuwa się torbiele, zostawia się pustą przestrzeń w otrzewnej. W naprotechnologii przeszkolony lekarz wie, że musi tę przestrzeń wypełnić, odpowiednią nicią pod odpowiednim kątem zaszyć krawędzie w otrzewnej. Hilgers zaleca też stosowanie częściej laserów, kładzie nacisk na mikronarzędzia i precyzyjne operowanie. Podaje też pacjentkom leki oraz niektórym zakłada tzw. teflonowy kocyk, przykrywa nim całkowicie macicę i jajniki. Po 10 dniach usuwa go, ale ma pewność, że zrostów nie będzie. Niepłodność nie wróci.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg